P. Żurawski vel Grajewski: Mochnacki był Mickiewiczem polskiej publicystyki i myśli politycznej

“Zdecydowanie był wrogiem tyranii rosyjskiej Mochnacki był Mickiewiczem polskiej publicystyki i myśli politycznej, ale był Petofim czy Baczyński i Gajcym, wziął broń do ręki i walczył” – mówił w rozmowie z Fundacją PWP prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.

Fundacja PWP: Mochnacki nie jest w panteonie tych największych czy też wielkich bohaterów naszej historii, ale premier Mateusz Morawiecki uznał, że jest ważny dla polskiej historii i postanowił ściągnąć jego szczątki na warszawskie Powązki. Jaką rolę pełnił w niej, czy też w jej fragmencie przypadającym na niedługi okres swojego życia, Maurycy Mochnacki?

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: On przede wszystkim jest symbolem pokolenia powstania 1830/31, autorów tego powstania, generacji młodzieży. Pełnił role wielorakie i myślę, że na tym polega jego wielkość, bo był zarówno spiskowcem-konspiratorem a wcześniej więźniem politycznym księcia Konstantego. Był zatem z pokolenia studentów niczym Filomaci i Filareci, tyle że w Królestwie. Był jednym z członków sprzysiężenia Piotra Wysockiego, bezpośrednio zaangażowanym w proces przygotowania i wybuchu powstania. Był publicystą politycznym, twórcą nowożytnego pojęcia narodu rozumianego jako demos, a nie jako etnos. „naród istnieje wówczas gdy uzna się w jestestwie swoim” – pisze w swoim opisie polskiego narodu politycznego, a zatem widzi naród jako wspólnotę samoświadomości. W tym sensie dał pewne podstawy teoretyczne do rzeczy, która istniała, bo naród polityczny polski istniał, mimo upadku państwa, mimo że istniały jego namiastki w postaci Księstwa Warszawskiego czy Królestwa Kongresowego, o którym Mochnacki pisał po doświadczeniach więzienia przez Konstantego: „nie bójcie się stracić tej Polski, którą macie, gdybyście dla jej ocalenia mieli się wyrzec myśli o całej niepodległej”.

Narody w nowoczesnej formie ideowej to właśnie XIX w. Czy można powiedzieć, że Mochnacki był jednym z teoretyków tworzenia się nowoczesnej tożsamości narodu polskiego?

Tak i to trzeba ujrzeć jeszcze w kontekście ówczesnej Europy, która była przecież Europą monarchów po kongresie wiedeńskim. Polacy byli tutaj unikatem. Czym innym był już istniejący naród brytyjski czy Szwajcarzy, Skandynawowie, ale generalnie rdzeń kontynentu to byli wciąż monarchowie jako suweren, a nie narody. Natomiast Polacy istnieli jako naród polityczny poza granicami wyznaczonymi przez kongres wiedeński, nie respektowali ich w sensie świadomości i nie istnieli jako wspólnota poddanych tego samego króla, tylko właśnie jako Ci, którzy mają świadomość wspólnoty politycznej zupełnie odrębnej od struktur państwowych. W tym sensie Mochnacki był twórcą tak właśnie rozumianego narodu jako czegoś więcej niż wspólnoty poddanych tego samego króla, jako wspólnoty, która „uznała się w jestestwie swoim”.

Ale był również bardzo twardym realistą, gdzie był radykalnym przedstawicielem lewicy powstańczej i spiskowej, a na emigracji był przecież w obozie konserwatywno-arystokratycznym księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. Nie dlatego, że się zestarzał i zgodnie z naturalną koleją rzeczy stał się bardziej zachowawczy, bo miał 31 lat jak umarł. Nie wiek spowodował tę zmianę ku konserwatyzmowi, ale uznanie znowu tego, co sam zapisywał, że „w polityce liczy się siła i to, co siłę stanowić może”. A jak dyskutował z obozem kaliszan, z liberałami, to mówił, że cała księga praw Benjamina Constant de Rebecque, teoretyka liberalizmu francuskiego, „nie stanie nam za pół szwadronu jazdy”.

Innymi słowy – radykalizm powstańczy był dla niego instrumentem wyciągnięcia siły z narodu polskiego do wojny z Rosją w 1831 r., natomiast kawiarniane projekty przyszłego ustroju omawiane przez demokratyczny odłam Wielkiej Emigracji w Belgii, we Francji czy w Anglii nie bardzo go interesowały, bo nic z nich nie wynikało. Natomiast z koneksji, choćby towarzyskich, księcia Adama Jerzego Czartoryskiego i jego współpracowników, którzy byli osobistymi znajomymi premierów brytyjskich czy francuskich, coś dla sprawy polskiej wynikało. Można było oddziaływać na scenę polityczną, chociażby przekazując informacje decydentom, starając się ich przekonać do kroków realnie dla Polski korzystnych. Skutecznie czy nie – to inna sprawa, ale na pewno skuteczniej niż przez pisanie kolejnych manifestów politycznych w kawiarniach w Brukseli czy w Paryżu.

Mochnacki całe życie przeżył pod zaborami i z tego tytułu był zawziętym wrogiem caratu i nawet na jego nagrobku jest napis „Wróg Moskwy”. Czy jego stosunek do Rosji można przenieść również na dzisiejsze czasy? Władza w Moskwie przez te 200 lat w wielu aspektach niewiele się zmieniła.

Zdecydowanie był wrogiem tyranii rosyjskiej. Nie widział tam szczególnych możliwości zmiany. Pokazywał Rosję jako przykład antycywilizacji, dostrzegał skalę korupcji. Pisał, że tam „wszyscy kradną, bo kraść muszą”, że na tym polega w ogóle system caratu. Jak wiemy, nie zmieniło się to, chociaż carat upadł. Podobnie pisał o ambicjach imperialnych Moskwy, że Rosja prowadzi politykę rewolucyjną zagranicą a super konserwatywną u siebie. Wtedy chodziło o podniecanie powstania greckiego przeciwko Turcji. Także krytykował samą kwestię pewnej niezdolności do reformy przy dużych pretensjach do wielkości. Wyśmiewał historyczne legendy, Rosjanie uzasadniali rozbiory tym, że Polska nie miała ziem, które jej zabrali 400 lat temu, pisał: „niech Moskwa odda to, co wzięła w ciągu ostatnich 400 lat, to gdzie się podzieje”.

W tym sensie on był zaciętym wrogiem Rosji, na żadne kompromisy nie szedł, nie widział takiej możliwości. Był admiratorem tradycji cywilizacyjnych, ustrojowych, kulturowych I Rzeczpospolitej – to była jedna z jego wielkich myśli. Do tego stopnia, że jak krytykował rewolucję francuską, i oczywiście Rosja była tu antytezą, pokazał na jej tle wielkość ustrojową Rzeczpospolitej. Napisał bowiem: „Cóż to za szalona myśl, żeby znieść szlachtę? Przeciwnie – trzeba wszystkich uszlachcić, trzeba Polskę herbami wybrukować. Jaka idzie z tego myśl? Ano taka, że szlachcic polski był obywatelem, miał prawa polityczne, mógł wybierać posłów na sejm, sam być wybrany, wybierać króla i sam być królem. Szlachcic francuski był uprzywilejowanym poddanym, którego kaprys królewski mógł wtrącić do Bastylii albo posłać na szafot”. Nie dało się we Francji wszystkich uszlachcić, bo co to by niby miało znaczyć? Natomiast w Polsce istniał wzór ustrojowy obywatela-szlachcica i wystarczyło prawa polityczne przyznawane szlachcie rozszerzyć na ogół mieszkańców. We Francji przeprowadzenie tego procesu było zupełnie nie do wyobrażenia. Pokazywał, że u nas można było równać w górę, a nie w dół.

Był również przeciwnikiem czegoś, do czego dziś się nawołuje – do jedności we wszystkim. Gdzież jest ta wspaniała jedność? Jedność jest zawsze pod władzą tyrańską. Wtedy wszyscy udają, że są tej samej myśli, ale w normalnej społeczności ludzkiej nie ma nigdy jedności na wszystkie tematy, tylko jakieś tam wybrane. To wszystko pisał, mając dwadzieścia parę lat. Był również pierwszym kronikarzem powstania listopadowego, jego dzieło „Powstanie narodu polskiego” jest pierwszym tak szczegółowym opisem powstania i samej nocy listopadowej, której sam był uczestnikiem. Był to opis bezwzględny – oficer, który wahał się, co ma zrobić, jak pisze Mochnacki, „dopóki kula przelatująca mu koło ucha nie szepnęła mu, by szybciej powziął postanowienie w sprawie narodowej”. Innymi słowy, jak ktoś z żołnierzy się opierał, żeby iść do powstania, to ktoś do niego strzelił i rezygnował z oporu. Nie był trafiony, ale uznał, że to jest inna rzeczywistość. Nie uznali jej generałowie później zastrzeleni. Mochnacki był bardzo daleko posuniętym realistą przy jednoczesnej romantycznej miłości do Polski, sam pisał, że to była jego jedyna namiętność.

Poza tym wszystkim – był żołnierzem. Odniósł dwie rany pod Grochowem, cztery pod Ostrołęką. Potem zresztą po tym go zidentyfikowano, bo na szkielecie widać te obrażenia głębokie. On nie tylko mówił, on był kawalerem Virtuti Militari. Nie był teoretykiem, nie zachęcał do walki jak Mickiewicz czy Słowacki, ale również wziął karabin do ręki i się bił.

Rzeczywiście, z tymi dwoma był problem, że popierali, ale sami nie walczyli.

Mochnacki był Mickiewiczem polskiej publicystyki i myśli politycznej, ale był też Petofim czy Baczyński i Gajcym, wziął broń do ręki i walczył.