Jaki mamy wybór?
Szczerze mówiąc dziwię się ludziom, którzy mają w tym względzie wątpliwości. Oczekiwałbym raczej wytłumaczenia dlaczego ktoś nie chciałby głosować na Andrzeja Dudę.
Polska znajduje się w trudnym momencie. W stosunkach międzynarodowych panuje duża niepewność. Agresywna polityka Rosji tolerowana, a nawet wspierana pośrednio przez naszych głównych partnerów z Zachodniej Europy, a także ideologiczna wrogość ze strony organów Unii Europejskiej zmniejszają bezpieczeństwo Polski. Epidemia korona wirusa osłabiła tempo naszego rozwoju gospodarczego, ale jako urzędujący prezydent, Andrzej Duda błyskawicznie wsparł radykalną politykę rządu, a szczególnie ministra Łukasza Szumowskiego, która być może uratowała tysiące istnień ludzkich. Niestety, „totalna opozycja” robiła i robi co tylko może by utrudnić działania rządu i prezydenta w tej trudnej sytuacji. Stosując obstrukcję doprowadziła do przełożenia wyborów prezydenckich, wymiany swojego kandydata i rozpoczęła kampanię, w które nie ma właściwie żadnych argumentów merytorycznych, tylko kreuje chore emocje.
Jest sprawą o fundamentalnym znaczeniu, by w obecnej sytuacji rząd i prezydent wykazywali ten sam poziom wzajemnego zrozumienia co dotąd.
Zarzut, iż jako prezydent Andrzej Duda nie był politykiem „niezależnym”, jest prymitywny. Jakiż byłby bowiem pożytek z tego, by bez sensu sabotował słuszną politykę rządu? Nota bene wetował więcej ustaw niż poprzedni prezydent, więc ten zarzut jest całkowicie absurdalny. Mówienie o prezydencie Dudzie „długopis” lub „marionetka” jest nie tylko ubliżające, ale bezdennie głupie. Pochodząc z tego samego środowiska politycznego co rząd, w sposób naturalny reprezentuje ten sam program, a w jego realizacji wykazał wiele zdrowego rozsądku, wetując niektóre mniej szczęśliwe rozwiązania szczegółowe.
W realizacji programu „dobrej zmiany” Andrzej Duda ujawnił wielkie walory. Po pierwsze, wsparł rządowe działania mające na celu uszczelnienie budżetu, dzięki czemu przyczynił się do zatrzymania w gestii rządu dziesiątków miliardów złotych rocznie, rozkradanych w okresie rządów PO-PSL. Pozwoliło to na bardziej aktywną politykę rządu w wielu dziedzinach. Po drugie, Andrzej Duda umie słuchać ludzi i jest otwarty na ich problemy. Skutkiem tego było jego wsparcie dla szerokiego programu prospołecznego. Po trzecie, wraz z rządem spełnił znakomitą większość obietnic wyborczych, co jest w polskiej polityce wyjątkiem. Po czwarte, wspierał reformę sądownictwa – jeden z najważniejszych punktów programu „dobrej zmiany”. Po piąte, Andrzej Duda znakomicie reprezentuje Polskę zagranicą, co pozwoliło wyraźnie upodmiotowić naszą politykę zagraniczną. Sprowadzenie do Polski wojsk amerykańskich, czy uniezależnienie Polski od dostaw rosyjskich surowców energetycznych to w dużej mierze jego zasługa. Po szóste, ma niewątpliwy talent krasomówczy, a przy tym zawsze wie o czym mówi.
Przy tym wszystkim, Andrzej Duda jest człowiekiem sympatycznym i bezpośrednim. Nie ukrywa swego zdania i potrafi je realizować, ale używa kulturalnego języka i nie ucieka się, jak większość polityków opozycyjnych, do krętactw i manipulacji.
W kampanii pana Trzaskowskiego nie słychać natomiast w ogóle rzeczowych postulatów, ale są nieustanne ataki pod adresem urzędującego prezydenta. Sojusznicy prezydenta Warszawy uciekają się do najpodlejszych chwytów w rodzaju okładki „Faktu” czy aktów fizycznej agresji ze strony jednego z członków sztabu. Pan Trzaskowski nie odcina się od tych chwytów, czyli je akceptuje. Widocznie, lansując pojednanie i walcząc z mową nienawiści, podziela pogląd publicysty „Krytyki Politycznej”, że „w walce z wrogiem warto zawierać przymierze z kanibalem”.
W żadnej poważnej kwestii pan Trzaskowski nie ma jasnego zdania, a bardzo często wyraża poglądy sprzeczne ze swoimi własnymi, tak jak w przypadku adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Nie pamięta czy i kiedy był posłem, nie pamięta za czym głosował. Czyżby nie pamiętał, co głosił w kampanii przez wyborami samorządowymi i co robił przez półtora roku w roli prezydenta Warszawy? Może nie pamięta, ale dlaczego nie pamiętają tego jego zwolennicy?
A ze zwolennikami pana Trzaskowskiego mamy problem jeszcze większy niż z nim samym. Abstrahując do podejrzanych interesów i szalonych czasem ambicji politycznych, podłoże wielu nieporozumień, konfliktów i słabości Polski składa się z trzech poziomów: bezmyślności, przyziemności i minimalizmu. Dwa pierwsze zjawiska dobrze ilustruje żartobliwy, a może bardziej ironiczny napis na t-shirtach: „Nie wiem, nie orientuję się, zarobiony jestem”. Jeśli jednak wziąć ten napis na poważnie, to mamy tu niewiedzę i zaabsorbowanie codziennością. Pół biedy, jeśli ktoś przyznaje, że czegoś nie wie. Wiedzieć co się wie, a czego się nie wie, to połowa sukcesu. Ktoś taki zawsze może się dowiedzieć. Gorzej jeśli ktoś nie wiedząc o czym mówi, upiera się przy swojej rzekomej racji.
Połączenie niewiedzy z pychą to bariera nie do pokonania. Przyziemność jest tylko pozornie postawą racjonalną. Jeśli ktoś powiada: „i cóż ja na to mogę poradzić?” lub na pytanie o dobro wspólne lub rację stanu mówi: „mam swoje problemy”, to uczciwe rzecz biorąc nie powinien głosować w wyborach ani wypowiadać się w sprawach publicznych. Bardzo szkoda, że spora część naszych współobywateli jest bezmyślna lub przyziemna. Być może dla dobra „sprawy polskiej” można by część z nich pozyskać przez doinformowanie lub uświadomienie wagi spraw publicznych. Innych lepiej nie słuchać, bo gadają głupstwa, nawet jeśli ozdabiają je tytułami naukowymi lub popularnością sceniczną.
Natomiast największy bodaj problem mamy z osobami zorientowanymi, ale popierającymi pana Trzaskowskiego.
Nie da się ukryć, że my, Polacy, mamy problem z właściwą miarą swoich ambicji narodowych. Z jednej strony mamy sny o potędze, z drugiej pamięć o klęskach.
Na zdrowy rozum wiemy, że w naszym położeniu geopolitycznym trudno jest stanąć na własne nogi. Znamy ten problem od XVIII wieku, wiemy jak skończyła Konstytucja 3 Maja, jakie skutki przyniosły powstania narodowe lub II wojna światowa. Czy jednak dobrym rozwiązaniem jest stałe czołganie się u nóg wielkich tego świata? Czy to jednak oznacza, że nie mamy szukać szans na podreperowanie pozycji Polski w świecie takim, jaki on jest, że mamy z góry wmawiać sobie, że się nie uda? Przecież od małych nawet sukcesów na tej drodze zależy nasze wspólne bezpieczeństwo. Czy mamy siać anarchię, pchać kij w szprychy tym, którzy szukają tych szans? Nadąsana mina „elity” i wyrafinowana metafora, że „nadwiślański lud zastygł w g… jak w bursztynie” to najgłupsza reakcja na to pytanie.
Emocje, które rozbudził pan Trzaskowski zamiast realnej dyskusji o sprawach dla Polski najważniejszych, bardzo źle wróżą sytuacji, w której wygrał by on prezydenturę. Czy można sobie wyobrazić ten chaos, te awantury, te wszystkie skutki „wypalenia gorącym żelazem” osiągnięć rządzącej koalicji? Nie nas Pan Bóg broni.
Social media