Filip Memches: Jeśli Kremlowi przyświeca jakakolwiek idea, to jest to idea „ruskiego miru”.
Czy reżyserowie otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu to pożyteczni idioci Putina?
Filip Memches: Nie chcę udzielać kategorycznej odpowiedzi. Ale biorąc pod uwagę reakcje na to wydarzenie w Rosji, można odrzec: dobre pytanie. Tam się pojawiły głosy, że oto mamy do czynienia ze „zgniłym” Zachodem. Pokazywano dziwactwa z otwarcia imprezy, które miałyby świadczyć o kondycji współczesnego Zachodu. Jeśli to widowisko wpisywałoby się w kreowanie wizerunku Zachodu jako kręgu cywilizacyjnego, to określenie „pożyteczni idioci” może przyjść na myśl. W propagandowym scenariuszu Kremla, Zachód ma być przedstawiany właśnie w taki karykaturalny sposób. „Gejropa”, „liberaści”, „toleraści” – takie epitety pojawiają się w mediach rosyjskich. Mamy do czynienia z przekazem, że Europa koncentruje się na walce o prawa mniejszości seksualnych. Zatem określenie „pożyteczni idioci” w jakimś stopniu pasuje. Wpisuje się ono w pewne tendencje. Ale nie chcę wyolbrzymiać tego problemu w kontekście otwarcia igrzysk, bo tutaj łatwo popaść w przesadę. Przerysowanie obrazu może go zafałszować.
Co mają sobie pomyśleć elity państw w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji kiedy widzą potwierdzenie dychotomii prezentowanej w rosyjskiej narracji: zgniły Zachód kontra tradycyjna Rosja? Mogą sobie wyrobić na tej podstawie zdanie choćby nt. wojny, którą Kreml prowadzi na Ukrainie.
Filip Memches: Mamy do czynienia z problemem w wymiarze propagandowym. W kręgach lewicowych konflikt, o którym mowa, jest przedstawiany jako wojna kultur. Po jednej stronie barykady stoi konserwatywna Rosja, po drugiej zaś – progresywny Zachód, a stawką są prawa wszelkich mniejszości. Dwa lata temu amerykański historyk Timothy Snyder, który związany jest z kręgami liberalnymi i od wielu lat straszy Donaldem Trumpem, napisał, że dla niego czymś bardzo wymownym jest to, że grupy LGBT walczą za wolną Ukrainę przeciw putinowskiej Rosji. Tego rodzaju uwagi budzą moje poważne wątpliwości. W tej wojnie uczestniczą ludzie niezależnie od tego, jakie jest ich życie intymne.
Czy Rosja potrzebuje Europy słabej czy silnej?
Filip Memches: To jest bardzo ważne pytanie w kontekście wzorców kulturowych. Progresywne ruchy broniące praw mniejszości stawiają na indywidualizm. Prawo jednostki liczy się bardziej niż zobowiązanie wobec wspólnoty. Jest ona nawet często deprecjonowana jako coś konserwatywnego i anachronicznego, jako coś, co ogranicza jednostkę, która ma się wyzwolić ze wspólnotowych pęt, jakimi są naród, religia i rozmaite tradycyjne instytucje.
Problemem jest, gdy mamy do czynienia ze wzorcami kulturowymi stawiającymi na indywidualizm bez zobowiązań wobec wspólnoty. A jeśli dorzucimy do tego wątki związane z ruchem LGBT, to mamy ideał człowieka zajętego wyłącznie sobą, swoimi emocjami i potrzebami. To nie jest ideał wojownika, to nie jest ideał rycerza.
Pamiętam jeszcze ok. dekadę temu jak algorytmy mediów społecznościowych tj. Facebook czy Youtube, proponowały ludziom poszukującym konserwatywnych treści content z propagandowych mediów rosyjskich lub powtarzających ich narrację o Putinie jako obrońcy cywilizacji i tradycji. Co mogą zrobić internetowe platformy, aby sprawna rosyjska maszynka propagandowa nie wpełzała do zachodnich umysłów?
Filip Memches: Umysł ludzki jest tak skonstruowany, że myślimy dwubiegunowo. To zawsze kwestia tego, w jaki sposób się polaryzuje spór i jak się go przedstawia. Zasadniczy problem, o którym mówimy jest taki, że korporacja kremlowska oraz decydujące o kanonie idei elity zachodnie, grają do jednej bramki. Dlaczego? Kreml kreśli obraz „zgniłego” Zachodu, gdzie występują progresywne zjawiska piętnowane przez Rosjan z konserwatywnych pozycji. A establishment Zachodu występowanie tych zjawisk potwierdza, tyle że w tonie afirmatywnym. Tym samym przekaz Putina jest uwiarygadniany. Tak więc korporacja kremlowska i elity zachodnie stoją po dwóch różnych stronach szachownicy, ale grają w tę samą grę. A chodzi o to, żeby szachownicę wywrócić – pokazać, że wojna na Ukrainie to nie jest żadna batalia o prawa mniejszości seksualnych, lecz konflikt geopolityczny, czyli rywalizacja wielkich mocarstw o swoje wpływy. Sprowadzanie tej wojny do sporu ideologicznego to nieporozumienie.
Skądinąd zauważmy, że Rosja cieszy się mniejszym lub większym poparciem państw globalnego Południa. One czasem udzielają tego poparcia niejednoznacznie. Niemniej grają na korzyść Kremla. Wśród tych państw są też demokracje – nawet takie, w których rządzi lewica, jak choćby Brazylia. Elity Zachodu zachwycały się, kiedy jej prezydentem został Luiz Inácio Lula da Silva. Odsunął on bowiem od władzy prawicowego polityka Jaira Bolsonaro, którego nazywano „Trumpem z tropików”. Tyle że Lula da Silva to zwolennik zacieśniania współpracy państw BRICS i de facto polityk prorosyjski. Pamiętam, że kiedyś wdałem się na ten temat w wymianę zdań na X-ie z Radosławem Sikorskim. Argument obecnego szefa polskiej dyplomacji był powalający: przecież Lulę da Silvę poparł Joe Biden. Od razu przypomniała mi się opinia Sikorskiego sprzed wielu lat o uległym stosunku Polaków do Amerykanów. Ale zostawmy to. Mój wniosek jest taki, że nie chodzi tu o żadną ideologię. Stanowi ona tylko zasłonę dymną.
Czy nie powinno być tak, że nawet lewicowo-liberalny Zachód, jeśli widzi i rozumie dychotomię na której gra Putin, to czy nie powinien spojrzeć strategicznie, szerzej, globalnie, uznać że większość globalnego południa jest raczej konserwatywna i porzucić eksponowanie zjawisk, które obserwowaliśmy podczas otwarcia IO? Rozumiem, że Pan uważa że zachodnie elity grają w tej bipolarnej orkiestrze ukazując siebie jako postępowy a Rosję jako wsteczną, ale czy z powodów praktycznych, geopolitycznych nie powinna nadejść refleksja, choćby po to, żeby zdobyć poparcie dla sprawy Ukrainy?
Filip Memches: W tym przypadku mamy do czynienia z mimowolnym zniechęcaniem do Zachodu. Czynią to elity zachodnie wobec krajów globalnego Południa, których społeczeństwa są raczej obyczajowo konserwatywne. Takie są przecież choćby społeczeństwa krajów muzułmańskich. Poruszając ten problem warto posłużyć się określeniem „kulturowa kolonizacja” autorstwa papieża Franciszka. Jeśli przedstawiamy spór na Ukrainie jako ideologiczny, to społeczeństwa krajów globalnego Południa mogą się obawiać, że też będą poddawane „kulturowej kolonizacji”. I w tej sytuacji nie liczyłbym na krytyczną refleksję zachodnich elit. Są to siły dążące do pełzającej kulturowej rewolucji, która ma się przetaczać przez świat. Ale podawane przez nie recepty są przede wszystkim samobójcze dla Zachodu, bo go osłabiają. Trwająca na Zachodzie od czasów rewolucji francuskiej walka o prawa człowieka weszła w swój kolejny etap. Jej wyrazem są takie zjawiska, jak „cancel culture”, „woke”, cały dyskurs mniejszościowy. Ale rozwijają się one dzięki liberalnemu indywidualizmowi. Jesteśmy świadkami tego, jak znakomicie koegzystują radykalna lewicowa kontrkultura i globalny kapitalizm. Na rewolucjach przecież się zarabia. W tym sensie progresizm ma na Zachodzie charakter systemowy. Rewolucja kulturowa obywa się najczęściej bez przemocy fizycznej, bo dysponuje odpowiednimi narzędziami instytucjonalnymi i biznesowymi. Przypomnijmy, że po rewolcie młodzieży na Zachodzie końca lat. 60. XX w. rozpoczął się marsz lewicowych aktywistów przez instytucje. Zachód jest w tej chwili w rękach tych ludzi. I to właśnie oni traktują wojnę na Ukrainie jako wojnę kulturową, starcie jako cywilizacyjne. A jednocześnie chcą oni kolonizować kulturowo globalne Południe.
To kształtuje w Polsce i nie tylko w Polsce fałszywą świadomość zbiorową. Przesłania ona nam to, co naprawdę się dzieje. Za naszą wschodnią granicą trwa wojna o wpływy, o stan posiadania. Rosja nie prowadzi z Ukrainą wojny ideologicznej. Jeśli Kremlowi przyświeca jakakolwiek idea, to jest to idea „ruskiego miru”. Zakłada ona, że Ukraina historycznie rzecz ujmując stanowiła w przeszłości z Rosją jedność i dlatego powinna być w orbicie rosyjskich wpływów. Ale idea ruskiego miru nie jest ani konserwatywna, ani progresywna. Wykracza poza podział „prawica – lewica” – tak jak zresztą generalnie myślenie polityczne kremlowskich elit. Rosja w ogóle funkcjonuje wedle zupełnie innych schematów niż Zachód. Ona stanowi odrębną cywilizację i wymaga zupełnie innych narzędzi poznawczych niż te, które stosujemy do krajów zachodnich.
Social media