Jerzy Kalina – laudacja

Proszę Państwa, mnie bardzo interesował taki prosty fakt. Skąd przyjechała, skąd zmierza i skąd powróciła Pani Ludwika. I im bardziej się wgryzałem w jej historię, tym bardziej sobie uświadamiałem, że to jest człowiek zewsząd, znikąd, a jednocześnie nieprawdopodobnie stąd. Czyli z Polski. Że miejsce jej urodzenia i świat, który spowodował widzenie jej świata poprzez swoje nieprawdopodobne dary, które otrzymała od tego Największego, czyli wrażliwość na to, co widzę, co słyszę, czego dotykam, co mnie boli, co mnie obraża, co mnie niweluje, co powoduje to, że czuję się inna, gorsza, słabsza, z niewydarzonego kraju może. To jest dla mnie nieustanna walka, to jej tworzenie, walka o to, żeby przybrać taką formę, w której czułaby się najzwyczajniej kobietą i to kobietą szczęśliwą.

Ludwika Ogorzelec jest pierwszą kobietą, która dostaje nagrodę sztuki w tych naszych spotkaniach. A jak wiemy i zdążyliśmy się o tym już przekonać, to kobiety w polskiej sztuce, zwłaszcza w rzeźbie, mają bardzo mocne miejsce, poczynając, chociażby od Olgi Boznańskiej, wspominając rzeźby Aliny Szapocznikow, i Katarzynę Kobro oczywiście, to te Panie, zdobyły dla nas tak nieprawdopodobne światy, które przybliżyły się do nas. Bo przecież ich tworzenie i świadomość bycia w takim pejzażu, a nie innym, o takiej historii, a nie innej i przypisywanie Polsce jakiejś takiej pośredniej roli podrzędnej w sztuce w takim momencie w związku z porównaniem z tym, co zrobiła pani Ogorzelec, jest po prostu wielką drwiną, kpiną, nieuctwem i czymś, co tylko i wyłącznie może mnie na przykład śmieszyć.

Mogę się uśmiechnąć gorzko oczywiście. Pani Ogorzelec wydawała mi się osobą, która musi mieć jakiś nieprawdopodobny sztab ludzi. Sam tworzę, współtworzę, robię scenografie i wiem, co to jest praca i współpraca, współdziałanie, by coś powstało. I wiem, że w Polsce to nie jest takie łatwe. Bo są nieustanne pytania oczywiście, a po co, dlaczego, kto za to płaci, to takie duże, niewydarzone, jakieś nieważne, komu do głowy przyszło. Istnieje pewnego rodzaju i z drugiej strony dla mnie pocieszająca w tym rzecz. Bo do tej metafizyki, do tej struktury, do tych wszystkich pojęć sztuki i kierunków przecież ten prosty obywatel, który przechodzi Krakowskim Przedmieściem czy wyjeżdża do jakiegokolwiek miasteczka polskiego, ma świadomość, że w tej chwili, tu i teraz jest odkrywana ponownie.

Pani Ogorzelec była obecna w mojej świadomości i w mojej pamięci zachowały się jej prace. Bo trudno, żeby tak nie było. Nie ma artysty w tej chwili w Polsce dla mnie, ale też nie widzę takiej osoby porównywalnej, która by grała na dwóch, trzech na raz fortepianach. To się dzieje u pani Ogorzelec. Tu są wyważone wszystkie możliwe środki, którymi artyści się posługują. I to są środki wyjątkowo ubogie. To jest drewno, szczapka, to jest jakiś kawałek łyka, które związuje, które scala. To jest przycięcie, docięcie. To są drobne zabiegi, które z chwilą jakiejś nieprawdopodobnej pracy, bo żeby opanować czas i przestrzeń, żeby wprowadzić to jeszcze z myślą o tym, że to jest stan równowagi tej osoby i to pozwala mnie przeżyć ten sam stan równowagi bądź chęci odzyskania równowagi, nie tylko tej estetycznej, zwłaszcza nie estetycznej, choć to są zjawiskowe, tak jak żąda sobie tego autorka, przeżyć, które są nieobojętne.

Spotykam, często widzę nawet u siebie rzeczy, które są już jakieś obumarłe w sztuce. A pani Ogorzelec posługuje się czymś, co już też bywało i bywa w różnej skali. To jest sztuka ciała, to jest sztuka ziemi, nieba, to jest sztuka właściwie tego wszystkiego, co można dotknąć, tak jak mówiłem, usłyszeć i to jest moment zawsze oczekiwania, które polega na tym, że to są seanse, to jest jedno wielkie uroczysko, kiedy tworzy pani wraz z zespołem. Tu zatyczka, tam ciężarek, tu podnieść, tu naciągnąć. Tu się odbywa właściwie, można powiedzieć, teatr, performance. To jest obserwowany teatr współtworzenia i to jest dzieło otwarte. To nie jest artysta, który przychodzi, tworzy, ma swoją głowę zapchaną pomysłami, podejmuje decyzję, potem pracownia, wystawa, zachwyt albo nie bardzo. Nie. Ona jest w nieustannym kontakcie. I ten nieustanny kontakt jest widoczny, bo musi być widoczny, bo te formy równoważne, te przedmioty, które przypominają dziwne przedmioty do mierzenia, do ważenia, do odzyskiwania równowagi, są biedne, małe, są w zaniku, a jednocześnie się bronią. Jest to też w rzeźbie pani Aliny Szapocznikow, gdzie to są formy często zamierające, upadające, które przedstawiają takie stany ostateczne, można powiedzieć. A z drugiej strony się zaczyna odradzanie. I dla mnie to, co tworzy Pani tu obecna, tak wspaniale przez was i przez nas wszystkich będzie przyjęta. Ludwika Ogorzelec mówi, że to jest krystalizacja. A krystalizacja, wiemy, nawet z tego filmu polskiego „Struktura kryształu”, to jest próba oczyszczenia się. Samego siebie, ale względem też drugiego człowieka. I oczyszczenia się naszego jako wspólnota. Tego nam bardzo brakuje. Brakuje też nam równowagi, która jeżeli nie nastąpi i nie następuje, to my się rozsypiemy jak klocki, jak zabawki składane. Pani Ogorzelec może projektować moim zdaniem wspaniałe mosty, bo to jest architekt w rzeźbie. Ona ma nieprawdopodobną intuicję i umiejętność wyważania ciężarów. Tu dołoży, tu dotnie, tu przesunie. To jest coś, co jest ponad naprawdę nie tylko wybranych ludzi artystów, a to jest z tych wybranych najbardziej wrażliwa i najbardziej złożona wspaniała osobowość. Dziękuję.