MEDAL ODWAGA I WIARYGODNOŚĆ – PRZEMOWA LAUREATA PROF. DAVIDA ENGELSA
Podczas XIV Kongresu Polska Wielki Projekt Medalu Odwaga i Wiarygodność został Prof. David Engels.
Prof. dr David Engels (1979) jest kierownikiem katedry historii rzymskiej w University of Brussels (ULB), a obecnie pracuje jako profesor naukowy w Instytucie Zachodnim w Poznaniu. Autor i redaktor licznych książek i artykułów naukowych dotyczących historii starożytnej, filozofii historii i współczesnego konserwatyzmu, znany jest głównie dzięki studium „Le déclin” (Paryż 2013), w którym porównał kryzys UE do schyłku i upadku Republiki Rzymskiej w I w. przed naszą erą i poprzez jego książki „Renovatio Europae” (Poznań 2019) i „Was tun” (Bad Schmiedeberg 2020), wszystkie opublikowane w licznych tłumaczeniach. Najbardziej ostatni redagowany przez niego tom nosi tytuł „Europa Aeterna” (Poznań 2022).
Poniżej prezentujemy zapis przemowy wygłoszonej przez Laureata
Szanowni Państwo, Drogie Panie i Panowie,
w pierwszej kolejności chciałbym wyrazić moje najserdeczniejsze podziękowania profesorowi Krasnodębskiemu i komisji konkursowej organizacji „Polska Wielki Projekt” za wielki zaszczyt, jakim mnie dziś obdarzyliście, a także Olivierowi Baultowi za jego miłą i wzruszającą laudację. Czuję się niezmiernie zaszczycony tą oznaką uznania dla mojej pracy, a kiedy pomyślę o tym, że zaledwie kilka lat temu tym samym medalem został wyróżniony nieżyjący już Sir Roger Scruton, to nie będzie fałszywą skromnością, jeśli podkreślę, że tak naprawdę nie zasługuję na tę nagrodę – a przynajmniej tylko z pewnymi zastrzeżeniami.
Dlatego chciałbym przede wszystkim wspomnieć wszystkich tych, bez których trudno byłoby mi wykonać moją misję: moich kolegów tu w Polsce za ich życzliwe wsparcie, zwłaszcza dr Justynę Schulz z Instytutu Zachodniego; moich polskich partnerów medialnych, takich jak TVP, Radio Polskie, Gazeta Polska, TVP World, Ordo Iuris czy Deliberatio za żywą wymianę zdań, którą z nimi prowadziłem; moich przyjaciół w Warszawie za wiele niekończących się rozmów o sytuacji w kraju; i oczywiście mediom, w których ukazywały się moje teksty, przede wszystkim „Cato”, „Tichys Einblick”, „Junge Freiheit” i „Tagespost”, ale także „Radio Courtoisie”, „TV Libertés”, „Journal du dimanche”, „Disidentia”, „Tribuna del Pais Vasco”, „El Correo de Espana”, „European Conservative” i „Spectator” – a jeśli o kimś zapomniałem, szczerze przepraszam.
Oczywiście, w ostatnich latach starałem się relacjonować wydarzenia z Polski w mediach zagranicznych – zwłaszcza niemieckich – ale także francuskich, hiszpańskich i angielskich, w sposób, który sam uważałem za zgodny z moją najlepszą wiedzą i który, jak mi się wydaje, pod wieloma względami zaprzeczał obrazowi przekazywanemu przez media głównego nurtu. Tak naprawdę jednak jestem jak najdalszy od bycia ekspertem w tych kwestiach i raczej przez przypadek znalazłem się w roli, która nie jest moja i której nigdy nie powinienem pełnić (gdyby tylko nie okazało się, że jestem jednym z nielicznych, którzy są gotowi się jej podjąć).
Do dziś płacę wysoką cenę za moją decyzję o zaangażowaniu się w walkę, do której byłem wyjątkowo źle przygotowany. Ale patrząc wstecz, nie żałuję niczego z tego, co powiedziałem lub napisałem. W końcu walka, którą toczyłem w Polsce i o Polskę, była ostatecznie walką o to, co zawsze było najbliższe mojemu sercu: zachodnią cywilizację. I to prowadzi nas do prawdziwej treści tego krótkiego przemówienia.
Nawet jeśli w ostatnich latach zostało to nieco przeoczone, w rzeczywistości nie jestem dziennikarzem, ale profesorem uniwersyteckim; nie pisarzem codziennych artykułów, ale filozofem historii; nie politykiem, ale uczonym; nie osobą aktywną, ale kontemplacyjną. Od dzieciństwa byłem najbardziej zafascynowany niesamowitą różnorodnością i pięknem, z jakimi ludzie próbowali wyrazić ideę transcendencji i zrozumieć Boga, ludzkość i naturę na swój specyficzny i niepowtarzalny sposób poprzez różne wielkie cywilizacje. Gdybym miał dziś oprowadzić Państwa po mojej bibliotece, zobaczyliby Państwo, że jest ona znacznie lepiej zaopatrzona w literaturę na temat starożytnych Chin, klasycznego antyku, Egiptu, islamu czy Majów niż na temat Europy, a ja prawdopodobnie spędzam znacznie więcej czasu próbując zrozumieć buddyjską myśl, chiński projekt ogrodu, egipską architekturę czy grecką myśl polityczną niż czytając książki na temat współczesnej historii. Podczas gdy to drugie może rzeczywiście czasami wyostrzyć moją analizę polityczną, tylko to pierwsze zapewnia mi fundamentalne poszerzenie horyzontów, do którego dążę od dziesięcioleci.
Tu można zapytać niecierpliwie: co to wszystko ma wspólnego z przedstawianiem Polski w mediach? Mają Państwo do tego pytania pełne prawo. Cóż, jestem przekonany, że wszystkie wielkie cywilizacje są równie ważnymi i wartościowymi ścieżkami do jednego najwyższego celu, jakim jest wiedza o transcendencji; każdego dnia uczę się niesamowicie wiele, studiując te cywilizacje, nie tylko o tak zwanych „egzotycznych” perspektywach na główne pytania naszego życia, ale także o ślepych uliczkach naszej własnej cywilizacji. W tym samym czasie jednak kocham moją własną europejską cywilizację bardziej niż jakąkolwiek inną i chciałbym ją utrzymać oraz bronić w uprzywilejowany sposób. Dlaczego nie jest to w żadnej mierze paradoks, wyjaśniłem szczegółowo w przemówieniu, które wygłosiłem kilka miesięcy temu na konferencji „Narodowy konserwatyzm”. Tu powiem więc tylko, po pierwsze, że nawet powszechna ludzka miłość nie umniejsza szczególnej odpowiedzialności, jaką jest się winnym najbliższemu bliźniemu i „ordo caritatis”; po drugie, że ostatecznie tylko własna cywilizacja jest tą, którą możemy w pełni zrozumieć i którą możemy dalej rozwijać; po trzecie, jestem przekonany, że wydając nas na świat jako Europejczyków, Bóg powierzył nam również zadanie pielęgnowania tej szczególnej cywilizacji.
Moja szczególna miłość do Europy – i jak można sobie wyobrazić, mówię tutaj o prawdziwej Europie, a nie o tym, co Unia Europejska zrobiła z tym ideałem – ma również inny powód. Jak Państwo wiedzą, jestem Belgiem, więc już z tego powodu mam bardzo słabą tożsamość narodową. Jest jeszcze gorzej: należę do mniejszości niemieckojęzycznych Belgów, która liczy zaledwie 70 000 osób i, w przeciwieństwie do innych mniejszości, nigdy nie miała ona silnej własnej tożsamości regionalnej, takiej jak Alzacja, Korsyka czy Bretania, ale jest wyłącznie produktem historycznego przypadku. Oznacza to, że ustanowienie prawdziwej tożsamości regionalnej lub narodowej było dla mnie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. W rzeczywistości byłyby to dla mnie idealne warunki do stania się wykorzenionym, zglobalizowanym, lewicowym liberalnym kosmopolitą, ale okazało się inaczej: żyjąc na przecięciu tożsamości niemieckiej, francuskiej i, do pewnego stopnia, burgundzko-lotharińskiej, odkryłem cywilizację europejską jako prawdziwą, że tak powiem, „narodową” ojczyznę; to znaczy jako tożsamość, która jednoczy i przekracza moje własne, często sprzeczne tożsamości, mniej lub bardziej harmonijnie i sensownie. W pewnym sensie stałem się „europejskim nacjonalistą”, jeśli możemy naiwnie użyć tutaj słowa „nacjonalista” w jego pierwotnym znaczeniu: Europa w całości jest dla mnie tym, czym dla innych byłoby „państwo narodowe”.
Ten europejski naród jest oczywiście zewsząd zagrożony, co sprawia, że stopniowo zbliżamy się również do wyjaśnienia, co przywiodło mnie do Polski. Z jednej strony przyznaję, że jednym z powodów było pewne poczucie przygody: po 10 latach pracy jako kierownik Katedry Historii Rzymu na Uniwersytecie Brukselskim (ULB) chciałem doświadczyć czegoś zupełnie innego. Z drugiej strony, moja decyzja o migracji do Polski wynikała również z faktu, że moja działalność w coraz większym stopniu przenosiła się z czystej historii starożytnej na analizę polityczną, a Instytut Zachodni był interesującym pracodawcą, ponieważ chciał, abym zajmował się polityką europejską z cywilizacyjnego i tożsamościowego punktu widzenia. Ale w tle była też świadomość, że Belgia, mój kraj rodzinny, całkowicie wkroczyła na ścieżkę kulturowej autodestrukcji, podczas gdy w Polsce odbywał się ekscytujący eksperyment proeuropejskiego, chrześcijańskiego, społecznego i konserwatywnego rządu, w którym to eksperymencie udział wydawał mi się niezwykle zaszczytny i znaczący. Czy muszę dodawać, że spędzenie kilku lat w kraju, który pod wieloma względami oferował bardziej „normalne” warunki życia niż moja ojczyzna, było również niezwykle atrakcyjną perspektywą dla mojej rodziny? Silna klasa średnia, społeczeństwo nadal w dużej mierze ukształtowane przez chrześcijaństwo, niezwykle homogeniczna populacja, pewien optymizm co do przyszłości, doskonałe perspektywy gospodarcze, bardzo niski wskaźnik przestępczości, pewien spokój w interakcjach międzyludzkich – wszystko to może wydawać się „codziennym” banałem z polskiej perspektywy, ale w Europie Zachodniej stało się już absolutnym wyjątkiem.
Przyjeżdżając tutaj, początkowo deklarowałem, że nie chcę zajmować się w mojej pracy bieżącą polską polityką, a jedynie kwestiami europejskimi. Jednak los chciał, że niemieckie i francuskie media coraz częściej kontaktowały się ze mną występującym w roli lokalnego punktu kontaktowego, by komentować poszczególne wydarzenia. Na początku byłem trochę niechętny. Po pierwsze, nie jestem specjalistą od współczesnej historii Europy Środkowej; po drugie, nigdy nie byłem w stanie nauczyć się języka polskiego w stopniu, który byłby do tego konieczny, ponieważ obciążenie pracą od czasu mojego przyjazdu było po prostu zbyt duże. Stopniowo jednak dałem się przekonać do odpowiadania na zadawane mi pytania zgodnie z moją najlepszą wiedzą, ponieważ szybko zdałem sobie sprawę z czegoś, co nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy: byłem i jestem właściwie jednym z niewielu eseistów urodzonych poza Polską, którzy kiedykolwiek próbowali rozwinąć konstruktywne zrozumienie byłego polskiego rządu i wyrazić je publicznie. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać zaskakujące, ponieważ w Europie Zachodniej nie brakuje znacznie bardziej kompetentnych polonistów, dziennikarzy i politologów. Jednak szybko stało się dla mnie jasne, że albo nie komentowali oni w ogóle, albo tylko sporadycznie na krytyczne tematy, albo byli na stałe zatrudnieni przez te media, które ideologicznie wyraźnie sympatyzowały z ówczesną lewicowo-liberalną opozycją, która obecnie rządzi. Innymi słowy, gdybym nie komentował pewnych tematów, nikt inny by tego nie robił, a czytelnicy z Europy Zachodniej musieliby czerpać wiedzę o Polsce ze źródeł, które byłyby wyraźnie antykonserwatywne. To był dla mnie decydujący czynnik.
W związku z tym, oprócz mojej pracy naukowej jako historyka minionych cywilizacji, przez ostatnie sześć lat starałem się krytycznie śledzić wydarzenia polityczne, przynajmniej na tyle, na ile je rozumiałem i na ile mogły one zainteresować zachodnioeuropejską opinię publiczną, chociaż moja uwaga głównie obracała się wokół kwestii, które dotykały moich głównych obaw: a mianowicie różnorodnych wewnętrznych i zewnętrznych zagrożeń dla naszej europejskiej cywilizacji, które można było zobaczyć w modelowy sposób tutaj w Polsce, gdzie opór nie został jeszcze całkowicie uciszony. Kiedy patrzę wstecz na te ostatnie 6 lat, sam jestem zdumiony ilością tekstów mojego autorstwa: opublikowałem 6 monografii, 13 książek (nie licząc tłumaczeń), sto artykułów naukowych i około 800 artykułów lub wywiadów dla dużych mediów.
Patrząc z perspektywy czasu, było nieuniknione, że narobię sobie wielu wrogów, zwłaszcza w niemieckich mediach. Dopóki nie przeprowadziłem się do Polski, mogłem być czasami postrzegany jako „konserwatywny” myśliciel w tamtejszych mediach; jednak moja odmowa udziału w powszechnej demonizacji odchodzącego polskiego rządu i próba poparcia jego ogólnego programu odnowy chrześcijańskiej, społecznej i kulturowej dla Polski i całej Europy, niezależnie od tego, jak bardzo można zasadnie kwestionować jakość jego realizacji, nie została mi wybaczona.
Zostałem więc nazwany „zwolennikiem dyktatury”, a ponieważ to, podobnie jak inne “strzały ostrzegawcze”, nie wystarczyło, aby mnie uciszyć, przypisywane mi atrybuty stawały się coraz bardziej ekstremalne, tak że teraz w Niemczech jestem, wierzcie lub nie, zaliczany do „myślicieli skrajnej prawicy” . Doznałem też odpowiednich represji, chociaż moje fundamentalne poglądy nigdy tak naprawdę się nie zmieniły, odkąd zacząłem pisać. I chociaż ideały, których bronię, odpowiadają, jak sądzę, temu, co dobrze wykształceni Europejczycy byli w stanie zgodnie uznawać przez kilka stuleci, a nawet tysiącleci, bez większych dyskusji. Nigdy nie chciałem polaryzować i zawsze starałem się unikać skrajnych opinii. Czcić Boga, kochać cywilizację europejską, dbać o państwo narodowe, być dumnym z wysiłków naszych przodków, chronić rodzinę, szanować komplementarność mężczyzny i kobiety, być pomocnym dla bliźniego, bronić naszej wolności, być tolerancyjnym wobec innych opinii. Krótko mówiąc, być rycerskim i dążyć do tego, co dobre, prawdziwe i piękne – wszystko to zawsze wydawało mi się wybitnie ponadpolityczne, ale obawiam się, że w dzisiejszych czasach nawet te niewinne ideały są coraz bardziej kwestionowane i zniesławiane, zwłaszcza przez ideologię “woke”. Dlatego nie zawsze było łatwo znosić bez skarg złośliwą i nieuzasadnioną krytykę niektórych dziennikarzy i rzekomych ekspertów, ale przynajmniej doświadczyłem na własnej skórze, jak stronnicze, niesprawiedliwe, a nawet kłamliwe stały się niektóre z tych mediów, które jeszcze 20 lat temu uważano za uosobienie obiektywnej neutralności – to smutna, ale ważna lekcja.
W ciągu tych lat Polska stała mi się bardzo bliska, nie tylko jako bastion europejskiej tożsamości, ale także jako kraj sam w sobie, który od teraz, bez względu na to, co się wydarzy, będzie stanowił ważną część mojego życia. Życzliwość polskiego narodu, jego wspaniała przeszłość kulturowa, niemal niemalże niewyczerpana odporność polityczna na obcych władców i wiele więcej, znacznie rozszerzyły i skorygowały moje wcześniejsze spojrzenie na Europę, które zasadniczo ograniczało się do wymiaru francusko-niemieckiego. Polska stała się nie tylko częścią mojej historii, ale także historii moich trzech synów. Dwaj najstarsi stali się nie tylko dwujęzyczni, ale także trójjęzyczni w ciągu tych lat i dlatego mówią doskonale po polsku, a pod wieloma względami znają i rozumieją ten kraj znacznie lepiej niż ten, z którego faktycznie pochodzą; a nasz trzeci syn urodził się nawet tutaj w Polsce i uważa ten kraj za swoją prawdziwą ojczyznę, za – jak mówi – „swoją” Polskę.
Mimo wszystko należy jednak zrozumieć, że walka ostatnich sześciu lat została zasadniczo przegrana, przynajmniej na razie. I mam tu na myśli nie tylko konkretną kwestię większości parlamentarnej i partii rządzących, ale także ogólną sytuację kraju. Bo nawet dla mnie, jako osoby z zewnątrz, nie da się ukryć, jak bardzo zmieniła się Polska, odkąd tu mieszkam, i to nie tylko na lepsze.
Zaangażowanie w chrześcijaństwo pikuje w dół, sytuacja demograficzna jest coraz bardziej katastrofalna, gloryfikacja wszystkiego, co „zachodnie” jest wysoce wątpliwa, a wiedza o własnej tożsamości stale maleje. Hedonizm, materializm, ateizm, globalizm, amerykanizacja, ideologia gender, tani moralny aktywizm – wszystko to gwałtownie wzrosło w ciągu kilku lat, w których tu jestem, i nie należy zakładać, że trend ten zostanie odwrócony w najbliższej przyszłości. Jednocześnie stopniowa perwersja Unii Europejskiej doprowadziła wielu ludzi na politycznej prawicy do porzucenia ideału wspólnego europejskiego państwa-cywilizacji i całkowitego skupienia się na suwerenności i państwie narodowym, co moim zdaniem jest niemal tak wielkim błędem, jak abstrakcyjny multikulturalizm i globalizm głoszony przez brukselską technokrację. W związku z tym Polska ma zamiar wpaść w tą samą pułapkę, w którą mój kraj został złapany dwie lub trzy dekady temu, a jak mi się wydaje, głuchota jest reakcją na wszystkie ostrzeżenia. Najwyraźniej wszystkie kraje europejskie muszą przejść przez ten sam rozwój; nie ma rzeczy niemożliwych, więc nadzieja, którą od dawna pielęgnowałem, że przynajmniej Polska i Węgry będą uczyć się na błędach Zachodu i wcześnie opracują alternatywę, była prawdopodobnie daremna.
Niemniej jednak wydaje mi się, że choć rozwój ten mógł być nieunikniony, można było pokierować nim w bardziej konstruktywnym i inteligentnym kierunku za pomocą odpowiedniej polityki tożsamości. Być może było nieuniknione, że większość populacji popełni te same błędy, co ich sąsiedzi na Zachodzie; byłoby jednak całkowicie możliwe przygotować przynajmniej pewną mniejszość narodu polskiego na nadchodzące ciężkie czasy i zbudować prawdziwy wewnętrzny opór, zwłaszcza wśród młodych patriotów, jak starałem się pokazać w mojej książce „Co należy zrobić”; środek, który jednak, jak mi się wydaje, został w dużej mierze zaniedbany w ostatnich latach – niestety. Czy zmieniłoby to wybory w 2023 roku? Być może nie, ale obecna sytuacja byłaby znacznie bardziej obiecująca.
Kolejny żal dotyczy zewnętrznego oddziaływania Polski. Nie chodzi bowiem tylko o to, że Polska coraz mniej zna samą siebie; Polska nie jest też tak naprawdę znana za granicą, co moim zdaniem jest prawdziwą katastrofą. Podczas gdy wszystkie inne wielkie kraje europejskie mają stosunkowo wyraźny profil w zbiorowej świadomości, Polska pozostaje wielką niewiadomą. Jeśli zapytasz Francuza, Hiszpana czy nawet Niemca, co kojarzy im się kulturowo z Polską, prawdopodobnie nie otrzymasz wielu odpowiedzi poza obozami koncentracyjnymi, Warszawą i Janem Pawłem II. Polska jest tabula rasa w zbiorowej świadomości Europejczyków i niestety, nawet po ośmiu latach konserwatywnych rządów, prawie nic się nie zmieniło. Nawet tłumaczenia klasycznych polskich pisarzy są praktycznie niemożliwe do znalezienia. Ale oznacza to również, że odpowiednie kłamstwa o Polsce padają na podatny grunt, ponieważ nie ma kontrnarracji, która mogłaby im przeciwdziałać.
Oprócz rażącej porażki w polityce kulturalnej, mamy do czynienia z powszechną biernością w zakresie polityki informacyjnej. Podczas gdy Niemcy, Rosja, Stany Zjednoczone i Francja utrzymują niezliczone fundacje, stowarzyszenia i media za granicą, aby wnieść swoje poglądy do procesu kształtowania opinii swoich sąsiadów, Polska nie zrobiła nic podobnego, poza kilkoma słabymi i spóźnionymi próbami, a także w dużej mierze powstrzymała się od nawiązywania bliższych kontaktów z potencjalnymi partnerami politycznymi i medialnymi. Bo czy się to komuś podoba, czy nie, przyszłość Polski nie rozstrzygnie się w Warszawie, ale w Brukseli, a jeśli chce się stawić odpowiedni opór lewicowo-liberalnemu krakenowi, można to zrobić tylko poprzez ścisłą współpracę europejskich konserwatystów, co starałem się pokazać w moich książkach „Renovatio Europae”, „Europa Aeterna” i najnowszej „Défendre l’Europe”. Konsekwencją tej prawdopodobnie mimowolnej, bo w ogóle nie konceptualizowanej „wspaniałej izolacji” była daleko idąca izolacja polskich konserwatystów w dyskursie europejskim – a jak się kogoś nie zna, to się nie czuje za niego odpowiedzialnym. I znów, nie miało to może decydującego wpływu na wynik wyborów – ale znacząco poprawiłoby obecną sytuację.
Czy jest już za późno? Nie, ponieważ poważnym błędem byłoby wiązanie działań politycznych wyłącznie z kompetencjami państwa narodowego. Polityka tożsamości, polityka kulturowa i polityka sojuszy mogą być również prowadzone z ławy opozycji, choć przy użyciu znacznie mniejszej liczby środków władzy. Nadszedł czas, aby w końcu wyrwać się z przestarzałych kategorii państwa narodowego lat 90. i 2000. i otworzyć się na znacznie bardziej złożoną, ale także znacznie bardziej obiecującą sytuację polityczną teraźniejszości, w której walka nie toczy się za pomocą prawa, ale poprzez organizacje pozarządowe, media, gazety, filmy, fundacje, powieści, tweety, akademie, muzykę czy letnie uniwersytety.
Ale to by było na tyle z mojej strony. Walka o przyszłość nie tylko Polski, ale całej Europy toczy się pełną parą, a ostatnie słowo nie zostało jeszcze powiedziane. Nie wiem, czy będę mógł kontynuować tę walkę w Polsce, ponieważ w ciągu ostatniego roku niestety straciłem wszystkie moje zawodowe posady w Polsce z bezpośrednich lub pośrednich powodów politycznych, a więc – na szczęście lub nieszczęście – będę musiał ponownie zwrócić się do Europy Zachodniej, aby nadal karmić moją rodzinę: są to niestety zagrożenia zawodowe, które wiążą się z byciem dysydentem, jak wszyscy wiecie aż za dobrze z własnej przeszłości historycznej. Ale cokolwiek się stanie, nie chcę zdradzić Polski i tego nie zrobię: zawsze, gdy trzeba przeciwdziałać dezinformacji na temat waszego kraju, możecie Państwo na mnie liczyć.
Dziękuję za Państwa uwagę – i niech Bóg błogosławi Polskę oraz naszą europejską cywilizację!
Warszawa, 28.09.2024 r.
XIV Kongres Polska Wielki Projekt
Transmisja wydarzenia dostępna tutaj:
Social media