“Na współczesnym uniwersytecie trwa wojna mitów, która wynika ze strategii porządkowania świata”

“Trzeba powiedzieć otwarcie, że na współczesnym uniwersytecie trwa wojna mitów, która wynika ze strategii porządkowania świata. Wybór między tymi strategiami jest zawsze irracjonalny, ponieważ w ogóle nie zależy od pogłębiania wiedzy na dany temat” – mówił w ramach debaty “Współczesne uniwersytety: stan wolności akademickiej” podczas X Kongresu Polska Wielki Projekt prof. Piotr Nowak. W panelu wzięli również udział: prof. Magdalena Gawin, prof. Zbigniew Janowski i prof. Bogdan Musiał a całość moderował prof. Ryszard Legutko.

prof. Ryszard Legutko

Porozmawiamy o uniwersytetach, o wolności słowa, wolności badań i wolności akademickiej. Na początku stawiam tezę, że środowisko akademickie jest miękkim ogniwem, jeśli chodzi o wolność. Uważam, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci sytuacja na uniwersytetach zmieniła się na gorsze. Dotyczy to zarówno uczelni w Europie, Ameryce, jak i w Polsce. Będę mówił o części humanistycznej uniwersytetu, ponieważ nie mam wystarczających kompetencji, ani środowiskowych znajomości, by oceniać część ścisłą i przyrodniczą.

Dlaczego z wolnością akademicką jest tak źle? Wskazałbym kilka powodów. Po pierwsze, umasowienie edukacji i instytucji akademickiej. Uniwersytety zaczynają się zachowywać zgodnie z zasadami demokratycznymi, które są bardziej egalitarne, a mniej elitarne. Innymi słowy, obniża się poziom nauczania. W efekcie to, co przeciętne, masowe, zaczyna mieć coraz większe wpływy. Jako środowiska akademickie jesteśmy znacznie bardziej podatni na zachowania masowe i bardziej przyjmujemy poglądy masowe, niż powinno to wynikać z naszego statusu i roli uczelni. Po drugie, instrumentalizacja eduka- cji. Edukacja, również ta uniwersytecka, służy czemuś, i również uniwersytet zaczął czemuś służyć, na przykład demokracji. Spora część nauk społecznych, politologii nastawiona jest instrumentalnie, wręcz propagandowo. Nie mówię już o europeistyce, która w ogromnym procencie powiela te same teksty i ma coraz bardziej walor propagandowy niż badawczy. Mam też wrażenie, ale nie potrafię tego uzasadnić, bo mój ogląd nie jest wystarczająco szeroki, że socjologia też jest nastawiona bardzo instrumentalnie, jest traktowana jako narzędzie modernizacji. W ostatnim czasie przejrzałem czy przeczytałem ponad sto artykułów z całej Europy na temat współczesnego życia politycz-nego. Miałem wrażenie, że wszystkie napisał jeden człowiek, mimo że prace te powstawały w różnych krajach, na różnych uniwersytetach i w różnych językach. Po trzecie, wejście ideologii do humanistyki. To dokonało się od zewnątrz, sama humanistyka tego nie stworzyła. Te wszystkie ideologie są bardzo ponętne dla środowiska akademickiego. Dzięki nim ma ono poczucie władzy, kreowania rzeczywistości i sterowania nią. Dzieje się tak, ponieważ przedstawiciele tego typu myślenia postrzegani są jako osoby bardzo wpływowe. We wszystkich ideologiach konkluzje są już zawarte w założeniach. Celem badań jest dowodzenie tego, co było u podstaw powstania tych ideologii. Siłą badań naukowych do tej pory było szukanie tego, co niepowtarzalne, czego nie da się zamknąć w jakichś powszechnych formułach ogólnych. Dziś literatura czy studia literackie są upowszechnieniem schematyzmu myślowego, a nie szukaniem oryginalności myślowej.

Wymieniłem trzy główne powody słabej kondycji humanistyki, które budzą mój niepokój. Teraz przejdźmy do pierwszej wymiany zdań. Najpierw chciałbym poprosić o głos pana profesora Zbigniewa Janowskiego, który przed laty w Krakowie studiował filozofię i architekturę, a następnie mieszkał i pracował w Stanach Zjednoczonych. Ostatnio wrócił do Polski zdegustowany amerykańskim życiem aka- demickim. Proszę więc o polsko-amerykańską perspektywę patrzenia na wolność akademicką.

prof. Zbigniew Janowski

Rozpocznę od krótkiej uwagi. Profesor Andrzej Zybertowicz w swoim wystąpieniu powiedział, że dzięki ostatnim wyborom kupiliśmy sobie kilka lat względnego spokoju. Jeżeli ten walec historii będzie się dalej toczył, to może to być zdecydowanie za mało. I druga uwaga. Pamiętają państwo film Powrót do przyszłości z Michaelem J. Foxem? Chodziło tam o to, by tak naprawić przeszłość, żeby była inna przyszłość. Podobnie dzisiaj jest z uniwersytetami. Po ponad trzydziestu latach wróciłem ze Stanów Zjednoczonych do Polski. Obserwuję, że polskie uniwersytety idą drogą, którą przeszły uniwersytety amerykańskie. Ludzie szli kiedyś na uniwersytet, żeby studiować coś konkretnego. Można było wybrać wydział historii, socjologii, filologii niemieckiej, rosyjskiej, francuskiej i tak dalej, a ten wybór miał odzwierciedlać nasze zainteresowania. Ludzie studiowali literaturę niemiecką, francuską czy angielską, dlatego że literatura angielska była inna niż niemiecka czy francuska. W ostatnich dwudziestu latach na amerykańskich uniwersytetach zaczęło pojawiać się coś, co nazywa się studies, np. gay studies, women’s studies, black studies. Co tam można studiować? Odpowiedź jest bardzo prosta: nic się tam nie studiuje, albo studiuje się siebie. Geje więc studiują siebie, kobiety studiują siebie, latynosi studiują siebie i tak dalej. Co ciekawe, nigdzie nie znalazłem studies poświęconych mężczyznom. Dlaczego? Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wystarczy wyjść na ulicę, żeby zobaczyć, jak się mężczyźni zachowują. A jak ktoś nie lubi ulicy, to może sięgnąć powiedzmy do Homera, do Iliady, i tam doskonale widać ten męski charakter na przykładzie choćby Achillesa, Hektora czy Priama. Może to wyglądać na żart, ale żartem nie jest. Literatura grecka, francuska czy niemiecka zawiera w sobie opisy charakterów, zachowań ludz- kich. Podobnie rzecz się ma z twórczością Balzaka czy Szekspira, nie mówiąc już o literaturze rosyjskiej, o Dostojewskim i jego Braciach Karamazow czy Zbrodni i karze. Literatura jest nauką o cnotach i wadach, o wielkości i podłości. Jaką literaturę studiuje się na gay studies, women’s studies i tych wszystkich innych studies? Odpowiedź znów jest bardzo prosta. Nie studiuje się żadnej literatury, bo ona jeszcze w zasadzie nie została napisana.

Kolejna sprawa – nie wiem, czy to przypadek, czy celowe działanie, ale na tych studies studiuje się opresje kobiet przez mężczyzn, gejów przez osoby heteroseksualne, czarnych przez białych. Studies to nauki opresji. Żeby ją zlikwidować, należy wypowiedzieć wojnę strukturze władzy. To jest dokładnie to, co dzieje się na amerykańskich uniwersytetach i co w ostatnich miesiącach zaczęło się dziać na amerykańskich ulicach. Tworzy się generacje ludzi o umyśle ideologicznym, których celem jest obalenie struktur państwowych. W latach 90. XX wieku zaczęła się walka o język, który – zdaniem feministek – był opresyjny, z rodzaju gramatycznego uczyniono kryterium społeczno-polityczne. Powstała więc cała teoria, którą się podporządkowuje wymogom ideologicznym, a z której wynika tyle, że kobiety były w historii traktowane w sposób marginalny. Do zupełnie absurdalnych interpretacji dochodzi na wydziałach filozoficznych. Kartezjusz w szóstym rozdziale Rozważań o metodzie mówi, jaki jest cel jego filozofii. A jest nim uczynienie z człowieka posiadacza i mistrza natury, w sensie zrozumienia prawd fizycznych. Tak się składa, że słowo natura w łacinie jest rodzaju żeńskiego. Feministki w swoich interpretacjach przekonują, że Kartezjuszowi chodziło o coś zupełnie innego. Gdyby Kartezjusz był kobietą – dowodzą – to fizyka i technologia byłyby dzisiaj inne, mniej eksploatacyjne. To są absurdalne interpretacje, to są bzdury, ale one już się niestety rozrosły na wielką skalę. Czy my w Polsce jesteśmy intelektualnie na tyle sprawni, by te bzdury zatrzymać?

prof. Ryszard Legutko

Pan profesor wskazał na istotną kwestię, czyli na zubożenie wyobraźni wrażliwości, której konsekwencją jest polityczny radykalizm. Im nasze umysły są uboższe, bardziej wytrzebione kulturowo, tym łatwiej jest popaść w polityczny radykalizm.

prof. Magdalena Gawin

Panie profesorze, dziękuję za ten głos. On pokazuje nam pewne problemy, z którymi mierzą się uniwersytety na Zachodzie i które z całą pewnością już zaczynają dotykać także uniwersytetów w Polsce. Mo- żemy więc zdiagnozować sytuację. Mamy jakiś model działania uniwersytetów na Zachodzie, ale też mierzymy się z problemami, które wynikają z faktu, że przez dziesięciolecia Polska pozostawała w systemie komunistycznym Europy Środkowo-Wschodniej. Mamy więc z jednej strony modele, które poddajemy krytyce, a z drugiej model funkcjonujący w kraju. Opisując stan wolności badań naukowych na uniwersytetach, mylimy skutki z przyczynami. Kwestie dotyczące gender czy jakichś dyskursów mniejszości płciowych, silnie obecne na uniwersytecie, są raczej skutkiem niż przyczyną.

Jeśli mówimy o humanistyce, to pamiętajmy o anglosaskim podziale na science i humanities. Literatura powinna służyć studio- waniu, w literaturze historia jest na tyle inspirująca i ciekawa, żeby pokazywać wszystkie odcienie przeszłości, ona nie może być instru- mentalizowana. Zdarzało się jednak w przyszłości, nie tylko teraz, że uniwersytety były instrumentalizowane może nie tak wprost, ale bardziej subtelnymi metodami. Uniwersytety są ogromnie ważne. Jeśli chcemy przepuścić jakąś brutalną inżynierię społeczną, to bardzo często zaczynamy od uniwersytetów, bo one dają autorytet nauki. W naszej dwudziestowiecznej historii mieliśmy już takie przypadki. Kwestia segregacji rasowej, eugeniki i higieny rasowej zanim stała się polityką państwa, została przepuszczona przez uniwersytety, które dały jej sankcję autorytetu i obiektywizmu. Mieliśmy grube tomiszcza książek psychologicznych, lekarskich, psychiatrycznych, które obiektywnie wszystko wyjaśniały za pomocą tabelek, tyle że z czasem okazało się to kompletnie nienaukowe. Pamiętajmy, że uniwersytety są ważne dla prowadzenia polityki, ale ich wpływ jest opóźniony i daje efekt po kilkunastu, czasami nawet po kilkudziesięciu latach. Jeśli uda nam się teraz wdrożyć pewne reformy, to ich skutki będą widoczne za dwadzieścia lat, bo tak mniej więcej działają uniwersytety. Nie należy więc spodziewać się szybkich efektów.

Humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie rozumiane w technokratyczno-urzędniczy sposób. O ile w naukach ścisłych, biologii, chemii, medycynie można mówić, że umiędzynarodo- wienie badań za pomocą punktów albo tabelek może rzeczywiście pokazać jakiś obiektywny stan badań w Polsce, o tyle w humanistyce tak się nie dzieje. Największe dzieła w historiografii albo w krytyce literackiej powstawały nie z myślą o tym, żeby zachwycić Paryż czy Londyn, one były całkowicie skoncentrowane na niezależnej sferze twórczości. Trudno więc do humanistyki stosować zasady punktacji, bo one ją zniszczą, i to na wielu obszarach. Najbardziej, według mnie, wrażliwe obszary to historia i literaturoznawstwo. Trochę mniej zagrożone są filozofia i socjologia. W Instytucie Badań Literackich słyszę, że cały zespół zajmujący się spuścizną Jana Kochanowskiego, który miał odczytać ponownie z oryginałów jego twórczość, miał wy- dawać książki z przypisami, z całym aparatem krytycznym, przestał działać, ponieważ system punktacji nie promuje tego typu działalności. Mamy tu do czynienia z czymś skandalicznym. Pamiętajmy, że nikt nie będzie zainteresowany pielęgnowaniem i rozwijaniem badań nad kulturą narodową, gdy nie będzie tym zainteresowana Polska. Podobnie rzecz się ma z badaniami historycznymi. Wśród historyków pokutuje taki mit, że badacze średniowiecza muszą mieć bardzo wyspecjalizowane narzędzia, a badanie historii dwudziestego wieku jest bardzo proste. To nie jest tak. Jeśli ktoś chce być mediewistą, to musi znać łacinę i musi mieć swoje narzędzia, ale podobne narzędzia są potrzebne do odczytania historii dwudziestego wieku. Mnóstwo artykułów i książek dotyczących tego okresu powstaje albo na podstawie wspomnień, listów, korespondencji, albo prasy. Historycy dwudziestowieczni, mówię o tym z dużym niepokojem, nie chodzą do archiwów. Tymczasem opieranie się na źródłach archiwalnych jest dzisiaj domeną Amerykanów i Niemców. Bardzo często jest tak, że prace dotyczące XX wieku są wtórne, są przepisywane od kolegi, który napisał artykuły, książki. Tak się tworzy tak zwana wiedza.

Mamy dzisiaj do czynienia z reformą nauki, z punktacją, z pro- mowaniem, moim zdaniem, rzeczy niewartościowych, bardzo wtórnych, które wpisują się w politykę centrum, w politykę silniejszych. Muszę uczciwie ostrzec pana profesora, że jestem autorką pracy na temat równouprawnienia kobiet. Zrobiłam to, ponieważ odpowiedzią na to, co się dzieje, nigdy nie może być tylko i wyłącznie ne- gacja. Jak długo będziemy mówić, że zlikwidujmy wszystkie gender studies, to przegramy. Odpowiedzią na to musi być nie tyle polemika, ile książki, które pokazują całą rzeczywistość we wszystkich jej odcieniach, która – przepraszam – zaprzecza tym wszystkim bzdurom i ideologiom, o których cały czas słyszymy. Odnosi się to zwłaszcza do Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza do Polski. Co niesie ze sobą ideologizacja? Ona powoduje, że te odcienie, te sprzeczności w poglądach, w postawach ludzi po prostu nikną, postaci historyczne stają się jednowymiarowe.

Nauka dziś opiera się na grantach. Tymczasem okazuje się, i potwierdzają to w rozmowach dziekani wydziałów historycznych, że najciekawsze książki historyczne w dalszym ciągu powstają na podstawie dotacji podmiotowej, wcale nie grantów. Zespół badawczy jest dzisiaj czymś ogromnie trudnym do skonstruowania, ponieważ zanikła relacja mistrz – uczeń. Zespół badawczy to grupa ludzi spotykających się nie tylko z obowiązku, ale także dlatego, że się przyjaźnią, a ta przyjaźń jest istotnym elementem prowadzenia grupy seminaryjnej. Tymczasem przy grantach badawczych tak naprawdę spotykają się ludzie, którzy się nie znają, spychają na siłę to, co robią na co dzień, i tak powstają granty. Jestem absolutną przeciwnicz- ką uprawiania humanistyki na podstawie punktacji, na podstawie grantów, na podstawie promowania tego, co może się wydawać wartościowe komuś na Zachodzie. Na gruncie polskim przez trzydzieści lat funkcjonowania w wolnej Polski stworzyły się prawdziwe puste plamy. Pewne książki budzą w Polsce oburzenie czy wywołują gwałtowne protesty spowodowane nie tylko skandalicznym podejściem do źródeł albo manipulacjami, ale także tym, że trafiają w pustkę. Dzieje się tak, ponieważ nie wszystkie elementy polskiej historii, zwłaszcza dotyczące okupacji niemieckiej, są mile widziane, czy pożądane przez czołowe periodyki zachodnie, które przyznają dwadzieścia cztery punkty za jeden artykuł. Moim zdaniem polityka państwa powinna inspirować badawczy do podejmowania tematów nawet bardzo trudnych, tymczasem w Polsce mamy do czynienia z zaniechaniem badań.

Czego więc nie należy robić? Co sprawia, że tej wolności badań na uniwersytetach jest po prostu mniej? Pan profesor mówił o negatywnych aspektach, które niebawem do nas przyjdą, a już są widoczne na uniwersytetach zachodnich. W Europie Środkowo-Wschodniej mamy jeszcze do czynienia ze zjawiskami, które na Zachodzie, moim zdaniem, nie istnieją. Chodzi o próbę cenzury za pomocą nacisków, o to, by nie zajmować się pewnymi obszarami badań, i to jest dla mnie największy problem. Polska jest 37-milionowym krajem, a w nauce mamy podjęte próby, z dużym sukcesem, zmonopolizowania pew- nych obszarów badań przez bardzo konkretne środowiska, które są przekonane, że tylko i wyłącznie one mogą zabierać głos. To jest niszczące nie tylko z punktu widzenia debaty publicznej, ale także wolności nauki.

Ta sytuacja może być zmieniona, o ile my dzisiaj, w przededniu reformy humanistyki, właściwie zdiagnozujemy jej problemy, jeśli zrozumiemy, że dzięki odpowiednim narzędziom możemy te zjawiska nawet jeśli nie wyeliminować, to przynajmniej osłabić. Dotyczy to choćby punktowania. Jeśli to się nie zmieni, nadal będziemy przepisywać wzajemnie od siebie artykuły. Musimy też premiować pewne badania, bez względu na to, czy one są dobrze przyjęte w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Londynie czy Paryżu.

Są też niebezpieczeństwa. Jeśli czytam na stronie jednego z ważniejszych instytutów w Warszawie, że w zasadzie u nich można zajmować się wszystkim, pod warunkiem, że nie będzie to historia narodowa, tylko powiedzmy historia regionu, to zwróćmy uwagę, co to ze sobą niesie. To jest bardzo poważne ograniczenie, to jest bardzo poważne stymulowanie naukowców, żeby skoncentrowali się na historii regionów, bo więcej nam powie historia cywilizacji, rozwój pociągów, architektury, niż historia polityki. Historia polityki w Polsce jest w odwrocie. Jej miejsce zajęła historia społeczna, i to ten model, którego ja bardzo nie lubię.

Kwestie dotyczące humanistyki, o których mówiłam, to nie jest żaden prawicowy dyskurs. Jestem przekonana, że po drugiej stronie barykady także znajdziemy naukowców, którzy nie chcą być cenzurowani, którzy uważają, że prace nad literaturą polską powinny rozwijać się niezależnie od tego, czy ktoś z perspektywy Paryża czy Londynu to lubi czy nie. Szukajmy więc sprzymierzeńców po każdej stronie. Uważam, że reforma humanistyki musi się dokonać w sposób mądry, gwarantujący wolność słowa, wolność badań. Ona musi rozbić te zmonopolizowane, wąskie środowiska zaciekle broniące swoich tematów. Być może przynajmniej częściowo uda się osłabić ten kulturowy atak, o którym mówił pan profesor.

prof. Ryszard Legutko

Pani profesor poruszyła liczne wątki, a ja zwrócę uwagę na jeden, który wydaje mi się trafny, ponieważ uderza on w głęboko zakorzeniony stereotyp, zarówno w środowisku naukowym, jak i wśród polityków. Chodzi o mit internacjonalizacji. Wydaje nam się, że jeśli nas wydrukują na uniwersytecie Południowej Alaski, to wtedy zrobimy więcej dla nauki, niż jak wydamy w Polsce porządną książkę. Tymczasem ten mit przetworzony przez czynniki biurokratyczne doprowadził paradoksalnie do pogłębienia prowincjonalizmu, czyli poczucia, że jesteśmy na marginesie i musimy dopiero aspirować.

Oddajmy głos kolejnemu prelegentowi. Perspektywa pana profesora Bogdana Musiała jest podwójna – polsko-niemiecka. Jak pan widzi polską naukę w stosunku do tego, co pan obserwuje gdzie indziej?

prof. Bogdan Musiał

Specjalizację naukową robiłem w Niemczech, tam stawiałem pierwsze kroki w nauce, dopiero potem wróciłem do Polski. Pan profesor mówił o tym, że nasza wolność naukowa jest obecnie ograniczona. Zrozumiałem, że wcześniej było inaczej. Analizowałem sytuację niemiecką, tamtejsze struktury i doszedłem do wniosku, że nigdy nie poznam prawdy wolności naukowej, wolności słowa. Struktury, które powstały po wojnie, wykluczały tę wolność. Zobaczmy, w jaki sposób w Niemczech rekrutuje się nauczycieli akademickich. To jest całkowite zaprzeczenie wolności naukowej. Jeśli się nie mylę, to w Polsce na katedrę profesor uniwersytecki jest nominowany przez władze uniwersyteckie. Jak ktoś nie ma tytułu profesora zwyczajnego, to nie znaczy, że nie może wykładać. Katedra daje taką możliwość. A jak to funkcjonuje w Niemczech? Uniwersytet ma tak zwaną kompetencję do oceny merytorycznej kandydatów, proponuje trzech i przedstawia tę propozycję ministrowi odpowiedniego landu i on wybiera. Jeśli żaden kandydat mu nie pasuje, prosi o kolejnych. Tak naprawdę to polityk decyduje, kto jest kim. Teoretycznie jest wolność, ale jeśli chcesz mieć profesurę, musisz się odpowiednio sformatować, musisz robić to, czego od ciebie oczekuje polityka. W Niemczech naukowcy opisują historię tak, jak to odpowiada politykom. A politycy bywają tam polakożercami. Za naszą zachodnią granicą funkcjonuje takie pojęcie jak zglajszachtować. Trudno je przetłumaczyć na język polski. Najogólniej mówiąc, chodzi o „posłuszeństwo wyprzedzające”. Ten system bardzo dyscyplinuje ludzi. Oczywiście są przestrzenie, gdzie to nie ma znaczenia, na przykład w przypadku naukowców zajmujących się rodzinnie od średniowiecza flisactwem na Renie. Ale jeżeli wchodzimy w tematy wrażliwe dla państwa, to już tak łatwo nie jest. Podobnie jest w Polsce. Weźmy na przykład Uniwersytet Warszawski. Tam przecież jest system, który także dyscyplinuje pracowników. W latach 90. jeździłem na różne konferencje i spotykałem ludzi, którzy publicznie mówili jedno, a w kuluarach coś zupełnie innego. Ci ludzie nie mieli żadnej wolności, oni byli już wtedy odpowiednio sformatowani.

prof. Ryszard Legutko

Zakreślił pan rzeczywiście obraz niepokojący. Mówił pan o „formatowaniu”, wydaje mi się to szczególnie znaczące. Kiedy pan profesor mówi o ograniczaniu wolności, można myśleć, że kiedyś było lepiej. Z własnego doświadczenia na uniwersytecie mogę powiedzieć, że były momenty, kiedy te struktury się rozszczelniały. Był taki okres, kiedy jeden system się rozpadł, a nowy się jeszcze nie utrwalił, wtedy wolność wydawała się największa. Pan profesor Janowski zauważył, że czas stworzyć jakiś nowy system, bo ten, który stworzyliśmy, nie każdemu odpowiada, ale może jestem w błędzie. Może pan widzi inaczej funkcjonowanie polskich uniwersytetów?

prof. Piotr Nowak

Swoje wystąpienie zawrę w pięciu punktach. W pierwszym powiem, dlaczego nie będę mówił ani o gender, ani o LGBT. W drugim punkcie wyjdę naprzeciw oczekiwaniom pana profesora, wskażę na wewnętrzną sprzeczność w masowym kształceniu. W punkcie trzecim opowiem, jak doszło do tego, że znaleźliśmy się w takim miejscu, a w kolejnym o tym, jak nas wszystkich udało się oszukać. W ostatnim sformułuję kilka praktycznych wskazówek.

Trzeba powiedzieć otwarcie, że na współczesnym uniwersytecie trwa wojna mitów, która wynika ze strategii porządkowania świata. Wybór między tymi strategiami jest zawsze irracjonalny, ponieważ w ogóle nie zależy od pogłębiania wiedzy na dany temat. Można nawrócić się na chrześcijaństwo, ale nie można się go nauczyć, nie można przyswoić chrześcijaństwa pojęciowo i w ten sposób uznać je za własne. Nie można kogoś przekonać do tradycji, jeśli ten ktoś ma tradycję w nosie. Również nie można się nawrócić na LGBT, chociażby z tego powodu, że ktoś może uznać, że „to ciało” nie jest moje. Postawa liberalna, której najwybitniejszym przedstawicielem był Leszek Kołakowski, mówi, że jawne sprzeczności można rozwiązać i nie przestają one być sprzecznościami. Bywają wartości, które wykluczają się nawzajem, ale nie przestając być wartościami. Na dzisiejszym uniwersytecie taka aksjologia nie może mieć miejsca, bo osoby je głoszące odmawiają uznania siebie nawzajem. Konserwatyści stają się zwierzyną łowną na terenie przejętym przez grona lewicowo-liberalne. Wyznawcy LGBT przedstawiają się w oczach konserwatystów jako zoo. Tego się nie sklei. Nie można kogoś zmusić do przyjęcia wygodnej dla nas perspektywy moralnej. Można huknąć, zastraszyć, zwyciężyć, ale nie można przekonać.

O wojnie mitów się nie rozmawia. Albo się tę wojnę prowadzi i się zwycięża, albo się ją przegrywa. W przeciwnym razie narażamy się na coś, co filozofowie określali idiomatycznie sprzecznością performatywną. Z tego powodu nie będę odnosił się ani do LGBT, ani nie będę mówił o modzie na pytania o Lenina, nie będę opowiadał wreszcie o obecności na uniwersytetach ludzi chorych psychicznie lub z zaburzeniami, ale również nie będę się wypowiadał na temat polityki Narodowego Centrum Nauki czy Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, chociaż uważam, że każda z wymienionych instytucji zajmuje stronę w konflikcie mitów. Konsekwencją wojny mitów jest uznanie, co jest nauką, a co nią nie jest.

Pan profesor Janowski mówił o masowym charakterze kształcenia na uniwersytecie. I tu mamy pewną sprzeczność. Z jednej strony postuluje się jak najszersze, najbardziej inkluzywne upowszechnienie wykształcenia, ponieważ chcemy mieć światłych obywateli, którzy w swoich wyborach nie będą się odwoływali do emocji, tylko do argumentów, i to jest oczywiste. Z drugiej strony mamy do czynienia z tendencją do dostosowywania programu nauczania do najsłabszego studenta. Co to oznacza w praktyce? Mnie jako profesorowi filozofii nie wolno poruszać pewnych tematów nie dlatego, że są one obję- te cenzurą, tylko po prostu ten materiał musi przyswoić najsłabszy student. I to jest właśnie ta sprzeczność. Nigdy nie będziemy mieli światłego obywatela, skoro hodujemy w gruncie rzeczy studentów troglodytów, którzy po skończeniu studiów uznają, że ich oszukano. Tak, oszukaliśmy ich, mówiąc, że to wykształcenie, które im daliśmy, coś znaczy. Nic nie znaczy. Jest wykształceniem formalnym, wychowaliśmy po prostu osoby sfrustrowane.

Jak do tego doszło? W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku organizowano na całym świecie protesty przeciwko tradycyjnym formom nauczania. Państwo oskarżano o autorytaryzm i nierespektowanie swobód intelektualnych. Mówiąc w skrócie, państwu zabrakło zapału w sferze szkolnictwa wyższego. Uniwersytet silił się, by wejść w biznes i w administrację. W ten sposób nadano uniwersytetowi w kształceniu nowe cele.

Mówili państwo o tym, że wykształcenie musi być użyteczne. Wrogiemu przejęciu uniwersytetu przez wolny rynek towarzyszyła biurokratyzacja czynności akademickich. W modelu amerykańskim przyjmuje się, że uniwersytet to biznes, może nawet lepszy niż inne, ponieważ każdy musi skończyć szkoły, więc można na tym świetnie zarobić. Na uniwersytetach europejskich w latach 60. odkryto, że uniwersytet może znosić złote jaja. Przeciwko amerykanizacji uniwersytetów w kwietniu 1968 roku wystąpiło w Niemczech dwa tysiące profesorów tytularnych. Nic to nie dało. Na czym polega istota tego oszustwa? Sprowadza się ono do redefinicji pojęcia i instytucji uniwersytetu, która zmierza do przekształcenia go w sposób otwarty w korporację. Każdy, komu z trudem przychodzi sztuka zredagowania sylabusa, kto wypełnia jedenastą w tym roku ankietę ewaluacyjną, kto był narażony na szantaż ze strony studentów troglodytów, wie o czym mówię. Czy również na państwa uniwersytecie w trakcie trwania obrad Rady Wydziału dziekan z przerażeniem szuka kogoś, kto śledzi na bieżąco wszystkie rozporządzenia ministra, bo przecież nikt inny poza urzędnikiem tego nie będzie robił? Od uczonych żąda się, żeby nie tylko nauczali, ale prowadzili także badania naukowe. Czy również władze państwa uniwersytetów stresują się na myśl o tym, co powie Polska Komisja Akredytacyjna? Kto wreszcie bez emocji otwiera email z ośrodka ewaluacji kształcenia? W PRL przeszkodę stanowiła partia nie wolny rynek, bo wtedy go po prostu nie było. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że ten PRL-owski uniwersytet naprawdę miał świetne chwile i radził sobie z naciskiem ideologii komunistycznej, a w dzisiejszej wolnej Polsce uniwersytet zszedł na psy. Amerykanizacja współczesnego uniwersytetu polega na zdominowaniu go przez administrację, system korporacyjny i struktury akademickie.

Ostatni punkt mojego wystąpienia w całości dedykuję pani minister Gawin. Co możemy zrobić? W pierwszym geście rozpaczy musimy wyjść poza uniwersytet, musimy nauczyć się myśleć poza strukturami instytucjonalnymi. Jako naukowiec oczywiście dalej będę wykonywał obowiązki, których wymaga ode mnie uniwersytet. Będę wypełniał sylabusy, kolejne tabele, ankiety ewaluacyjne, nato- miast myśleć pójdę gdzie indziej.

Nie obrażam się na formułę, na wynagrodzenia. Prowadzi- my z kolegami wynajem nierentownej książki, organizujemy konferencje, dajemy młodym uczonym stypendia, przenosimy filozofię do opery i w media. Jakoś sobie radzimy. Czy możemy spróbować zrobić to samo w szerszym planie, ogólnopolskim? Tak, pod warunkiem, że odbierzemy uniwersytet biznesmenom i administracji. Zdaję sobie sprawę, że ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego jest instytucją państwową, ale nie jest przypadkiem, że były minister szkolnictwa wyższego dzisiaj jest ministrem rozwoju.

Tak, nauka potrzebuje rozwoju, nie może stać w miejscu. Musi się rozwijać, musi się upowszechniać, musi się parametryzować, weryfikować. Nauka każdego dnia się zmienia, brak zmiany byłby dla niej zabójczy. Tyle że szeroko pojęta humanistyka nie jest żadną na- uką. Jest rzemiosłem pozwalającym zachować kulturę narodu.

Elementy teorii grafów, badania nad optyką nieliniową to jest nauka. Naukę dobrze jest powiązać z nowymi technologiami, w warunkach wolnego rynku starać się nawet je sprzedać. Z kulturą tak nie jest, kultura jest zbyt delikatna, aby ją wypychać na teren wolnego rynku, ona sobie sama tam nie poradzi. Dlatego mógłbym zgłosić szereg postulatów szczegółowych, ale ograniczę się tylko do jednego. Bardzo proszę, żeby on został przynajmniej w jakiś sposób rozważony: spróbujmy włączyć uniwersytet w struktury Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pozwólmy zdecydować uczonym, przed którym ministrem chcieliby się rozliczać.

prof. Ryszard Legutko

Właśnie odchodzi minister nauki, który był autorem wielu pomysłów, które się humanistom nie podobały. Za chwilę przyjdzie nowa osoba. Być może teraz jest czas na to, by pewne zmiany wprowadzać. Co więc należy zmienić?

prof. Zbigniew Janowski

Tyle jest pomysłów, tylko żaden z nich niestety nie jest dobry. W Stanach Zjednoczonych, niegdyś bardzo dobre uniwersytety, dziś są w dużej mierze prywatne. To spowodowało, że stały się one uniwersytetami złymi, ale nie dlatego, że jakiś minister źle nimi zarządzał. To presja społeczna wymusiła na uniwersytetach pewne kwestie, które nam wydają się być szkodliwe czy dla nauki, czy dla humanistyki. Nie jestem pewien, czy dychotomia między prywatnym a państwowym uniwersytetem coś zmieni, jeżeli kultura sama w sobie generalnie zaczyna być destruktywna.

O ile dobrze zrozumiałem, pani Gawin nie byłaby taka chętna, by wyrzucać z uniwersytetu wszystkie studies, o których mówiłem. Nie bardzo wiem, po co je tam trzymać. Nie bardzo wiem, co te wydziały robią. One wyjmują jakiś element z kultury, ze społeczeństwa czy z historii, analizują do zupełnej intelektualnej próżni i później wychodzą jedynie bzdurne interpretacje.

Odnosiła się pani do kwestii równouprawnienia kobiet w kulturze polskiej. Przecież taką dysertację czy habilitację można pisać na wydziale historii czy socjologii, nie trzeba tego robić na wydziale women’s studies. Dziś musimy się uporać z dwoma problemami. Pierwszy to głupota, a drugi to brak moralnej odwagi. Pan profesor Ryszard Legutko od trzydziestu lat mówi o kwestii zależności polskiej inteligencji od mód zachodnich. Wiemy już, co się stało na Zachodzie. Czy możemy się temu sprzeciwić, nie będąc na tym samym etapie, na którym, powiedzmy, są Stany Zjednoczone czy inne kraje zachodnie?

prof. Magdalena Gawin

Przywołam termin „konserwatyzm afirmatywny”, o którym mówił Tomasz Merta. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Dla mnie dużo ważniejszą kwestią jest to, żeby obok tych feministycznych, bardzo radykalnych i według mnie bardzo niemądrych książek powstawały takie, które są jakąś kontrpropozycją dla tego typu myślenia. Nie polemiką, ale właśnie kontrpropozycją, to jest bardzo ważne. System zakazów, o którym wspominał pan profesor, nie uczyni niczego dobrego, bo sprzeciw społeczny będzie tak duży, że przegramy. Nie lubię chodzić na przegrane wojny, wojny trzeba wygrywać.

Zastanawia mnie też, dlaczego ten konserwatyzm afirmatywny w naszym kraju jest tak słabo zrozumiany. Polska ma tradycję kultury protestu. Bardzo często protestujemy, organizujemy manifestacje. Za- miast tych pokazów trzeba zrobić coś pożytecznego, uciec do przodu. Przypominam tylko, że trzydzieści lat po odzyskaniu niepodległości w dalszym ciągu nie mamy wydziału teologicznego na Uniwersytecie Warszawskim. Przed 1939 rokiem na wszystkich uniwersytetach były wydziały teologiczne. Do tej pory żadnemu ministrowi nie udało się stworzyć takiego wydziału, który mógłby funkcjonować na takich warunkach jak na Zachodzie. To od lat jest jeden z moich postulatów.

Pan profesor Nowak mówił o zjawisku, które od lat funkcjonuje w środowiskach inteligencji bardziej konserwatywnej. Dzisiaj myślenie ucieka z uniwersytetu i koncentruje się wokół czasopism, takich jak np. „Teologia Polityczna”, „Kronos”, „Kultura Liberalna”. To jest bardzo niebezpieczne. Dlatego tak ważna jest diagnoza. Od niej zależy, w jakim kierunku pójdzie reforma i w jakim kierunku trzeba będzie inspirować urzędników do zmian. Na koniec jeszcze jedna kwestia. Wszyscy mamy absolutną awersję do państwa po okresie PRL-u. Nawet jesteśmy zadowoleni, że te uniwersytety były tak dobre, że powstawały dobre książki, wartościowe monografie. Pan profesor Musiał mówił o systemie nauki niemieckiej, który w całości działa na rzecz państwa. A co sam proponuje? Żeby państwo w ogóle się wycofało. Tutaj nie trzeba tworzyć państwa, systemu, państwo już dawno się wycofało. Wszystkie awantury historyczno-polityczne, które miały miejsce przez ostatnie trzy lata, polegają na tym, że państwo nie jest zabezpieczone. Nie wymagam od historyków, by pisali kłamstwa. Nigdy nic takiego nie przyszło mi nawet do głowy. Historyk musi mówić prawdę. Natomiast to, co się stało z uniwersytetami, wytworzyło pewną próżnię i pustkę. Jeśli nasz największy sąsiad ma tak ogromną władzę polityczną na uniwersytetach, to postulat, żeby państwo się całkowicie wycofało z modelowania polityki i szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny.

prof. Ryszard Legutko

Pan profesor Janowski mówił o odwadze. Odważnie więc kończmy. Dziękuję bardzo za tę debatę.