Gawin: brutalna inżynieria społeczna zaczyna się od uniwersytetów

Zdarzało się jednak w przyszłości, nie tylko teraz, że uniwersytety były instrumentalizowane może nie tak wprost, ale bardziej subtelnymi metodami. Uniwersytety są ogromnie ważne. Jeśli chcemy przepuścić jakąś brutalną inżynierię społeczną, to bardzo często zaczynamy od uniwersytetów, bo one dają autorytet nauki. W naszej dwudziestowiecznej historii mieliśmy już takie przypadki – powiedziała podczas X Kongresu Polska Wielki Projekt prof. Magdalena Gawin, historyk i była wiceminister kultury.

Prof. Magdalena Gawin brała udział w debacie „Współczesne uniwersytety: stan wolności akademickiej”, w której uczestniczyli również: prof. Zbigniew Janowski, architekt i filozof, prof. Piotr Nowak, tłumacz, redaktor, wydawca oraz prof. Bogdan Musiał, historyk. Panel moderował filozof i europoseł prof. Ryszard Legutko.

Polityk scharakteryzowała obecny stan humanistyki i uniwersytetów w Polsce i ogólniej – na Zachodzie. „Mamy jakiś model działania uniwersytetów na Zachodzie, ale też mierzymy się z problemami, które wynikają z faktu, że przez dziesięciolecia Polska pozostawała w systemie komunistycznym Europy Środkowo-Wschodniej. Mamy więc z jednej strony modele, które poddajemy krytyce, a z drugiej model funkcjonujący w kraju. Opisując stan wolności badań naukowych na uniwersytetach, mylimy skutki z przyczynami. Kwestie dotyczące gender czy jakichś dyskursów mniejszości płciowych, silnie obecne na uniwersytecie, są raczej skutkiem niż przyczyną. Jeśli mówimy o humanistyce, to pamiętajmy o anglosaskim podziale na science i humanities. Literatura powinna służyć studiowaniu, w literaturze historia jest na tyle inspirująca i ciekawa, żeby pokazywać wszystkie odcienie przeszłości, ona nie może być instrumentalizowana. Zdarzało się jednak w przyszłości, nie tylko teraz, że uniwersytety były instrumentalizowane może nie tak wprost, ale bardziej subtelnymi metodami. Uniwersytety są ogromnie ważne. Jeśli chcemy przepuścić jakąś brutalną inżynierię społeczną, to bardzo często zaczynamy od uniwersytetów, bo one dają autorytet nauki. W naszej dwudziestowiecznej historii mieliśmy już takie przypadki. Kwestia segregacji rasowej, eugeniki i higieny rasowej zanim stała się polityką państwa, została przepuszczona przez uniwersytety, które dały jej sankcję autorytetu i obiektywizmu. Mieliśmy grube tomiszcza książek psychologicznych, lekarskich, psychiatrycznych, które obiektywnie wszystko wyjaśniały za pomocą tabelek, tyle że z czasem okazało się to kompletnie nienaukowe. Pamiętajmy, że uniwersytety są ważne dla prowadzenia polityki, ale ich wpływ jest opóźniony i daje efekt po kilkunastu, czasami nawet po kilkudziesięciu latach. Jeśli uda nam się teraz wdrożyć pewne reformy, to ich skutki będą widoczne za dwadzieścia lat, bo tak mniej więcej działają uniwersytety. Nie należy więc spodziewać się szybkich efektów. Humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie rozumiane w technokratyczno-urzędniczy sposób. O ile w naukach ścisłych, biologii, chemii, medycynie można mówić, że umiędzynarodowienie badań za pomocą punktów albo tabelek może rzeczywiście pokazać jakiś obiektywny stan badań w Polsce, o tyle w humanistyce tak się nie dzieje. Największe dzieła w historiografii albo w krytyce literackiej powstawały nie z myślą o tym, żeby zachwycić Paryż czy Londyn, one były całkowicie skoncentrowane na niezależnej sferze twórczości. Trudno więc do humanistyki stosować zasady punktacji, bo one ją zniszczą, i to na wielu obszarach. Najbardziej, według mnie, wrażliwe obszary to historia i literaturoznawstwo. Trochę mniej zagrożone są filozofia i socjologia. W Instytucie Badań Literackich słyszę, że cały zespół zajmujący się spuścizną Jana Kochanowskiego, który miał odczytać ponownie z oryginałów jego twórczość, miał wydawać książki z przypisami, z całym aparatem krytycznym, przestał działać, ponieważ system punktacji nie promuje tego typu działalności. Mamy tu do czynienia z czymś skandalicznym. Pamiętajmy, że nikt nie będzie zainteresowany pielęgnowaniem i rozwijaniem badań nad kulturą narodową, gdy nie będzie tym zainteresowana Polska. Podobnie rzecz się ma z badaniami historycznymi. Wśród historyków pokutuje taki mit, że badacze średniowiecza muszą mieć bardzo wyspecjalizowane narzędzia, a badanie historii dwudziestego wieku jest bardzo proste. To nie jest tak. Jeśli ktoś chce być mediewistą, to musi znać łacinę i musi mieć swoje narzędzia, ale podobne narzędzia są potrzebne do odczytania historii dwudziestego wieku. Mnóstwo artykułów i książek dotyczących tego okresu powstaje albo na podstawie wspomnień, listów, korespondencji, albo prasy. Historycy dwudziestowieczni, mówię o tym z dużym niepokojem, nie chodzą do archiwów. Tymczasem opieranie się na źródłach archiwalnych jest dzisiaj domeną Amerykanów i Niemców. Bardzo często jest tak, że prace dotyczące XX wieku są wtórne, są przepisywane od kolegi, który napisał artykuły, książki. Tak się tworzy tak zwana wiedza. Mamy dzisiaj do czynienia z reformą nauki, z punktacją, z promowaniem, moim zdaniem, rzeczy niewartościowych, bardzo wtórnych, które wpisują się w politykę centrum, w politykę silniejszych. Muszę uczciwie ostrzec pana profesora, że jestem autorką pracy na temat równouprawnienia kobiet. Zrobiłam to, ponieważ odpowiedzią na to, co się dzieje, nigdy nie może być tylko i wyłącznie negacja. Jak długo będziemy mówić, że zlikwidujmy wszystkie gender studies, to przegramy. Odpowiedzią na to musi być nie tyle polemika, ile książki, które pokazują całą rzeczywistość we wszystkich jej odcieniach, która – przepraszam – zaprzecza tym wszystkim bzdurom i ideologiom, o których cały czas słyszymy. Odnosi się to zwłaszcza do Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza do Polski. Co niesie ze sobą ideologizacja? Ona powoduje, że te odcienie, te sprzeczności w poglądach, w postawach ludzi po prostu nikną, postaci historyczne stają się jednowymiarowe. Nauka dziś opiera się na grantach. Tymczasem okazuje się, i potwierdzają to w rozmowach dziekani wydziałów historycznych, że najciekawsze książki historyczne w dalszym ciągu powstają na podstawie dotacji podmiotowej, wcale nie grantów. Zespół badawczy jest dzisiaj czymś ogromnie trudnym do skonstruowania, ponieważ zanikła relacja mistrz – uczeń. Zespół badawczy to grupa ludzi spotykających się nie tylko z obowiązku, ale także dlatego, że się przyjaźnią, a ta przyjaźń jest istotnym elementem prowadzenia grupy seminaryjnej. Tymczasem przy grantach badawczych tak naprawdę spotykają się ludzie, którzy się nie znają, spychają na siłę to, co robią na co dzień, i tak powstają granty. Jestem absolutną przeciwniczką uprawiania humanistyki na podstawie punktacji, na podstawie grantów, na podstawie promowania tego, co może się wydawać wartościowe komuś na Zachodzie. Na gruncie polskim przez trzydzieści lat funkcjonowania w wolnej Polski stworzyły się prawdziwe puste plamy. Pewne książki budzą w Polsce oburzenie czy wywołują gwałtowne protesty spowodowane nie tylko skandalicznym podejściem do źródeł albo manipulacjami, ale także tym, że trafiają w pustkę. Dzieje się tak, ponieważ nie wszystkie elementy polskiej historii, zwłaszcza dotyczące okupacji niemieckiej, są mile widziane, czy pożądane przez czołowe periodyki zachodnie, które przyznają dwadzieścia cztery punkty za jeden artykuł. Moim zdaniem polityka państwa powinna inspirować badawczy do podejmowania tematów nawet bardzo trudnych, tymczasem w Polsce mamy do czynienia z zaniechaniem badań. Czego więc nie należy robić? Co sprawia, że tej wolności badań na uniwersytetach jest po prostu mniej? Pan profesor mówił o negatywnych aspektach, które niebawem do nas przyjdą, a już są widoczne na uniwersytetach zachodnich. W Europie Środkowo-Wschodniej mamy jeszcze do czynienia ze zjawiskami, które na Zachodzie, moim zdaniem, nie istnieją. Chodzi o próbę cenzury za pomocą nacisków, o to, by nie zajmować się pewnymi obszarami badań, i to jest dla mnie największy problem – podkreśliła.

„Polska jest 37-milionowym krajem, a w nauce mamy podjęte próby, z dużym sukcesem, zmonopolizowania pewnych obszarów badań przez bardzo konkretne środowiska, które są przekonane, że tylko i wyłącznie one mogą zabierać głos. To jest niszczące nie tylko z punktu widzenia debaty publicznej, ale także wolności nauki. Ta sytuacja może być zmieniona, o ile my dzisiaj, w przededniu reformy humanistyki, właściwie zdiagnozujemy jej problemy, jeśli zrozumiemy, że dzięki odpowiednim narzędziom możemy te zjawiska nawet jeśli nie wyeliminować, to przynajmniej osłabić. Dotyczy to choćby punktowania. Jeśli to się nie zmieni, nadal będziemy przepisywać wzajemnie od siebie artykuły. Musimy też premiować pewne badania, bez względu na to, czy one są dobrze przyjęte w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Londynie czy Paryżu. Są też niebezpieczeństwa. Jeśli czytam na stronie jednego z ważniejszych instytutów w Warszawie, że w zasadzie u nich można zajmować się wszystkim, pod warunkiem, że nie będzie to historia narodowa, tylko powiedzmy historia regionu, to zwróćmy uwagę, co to ze sobą niesie. To jest bardzo poważne ograniczenie, to jest bardzo poważne stymulowanie naukowców, żeby skoncentrowali się na historii regionów, bo więcej nam powie historia cywilizacji, rozwój pociągów, architektury, niż historia polityki. Historia polityki w Polsce jest w odwrocie. Jej miejsce zajęła historia społeczna, i to ten model, którego ja bardzo nie lubię. Kwestie dotyczące humanistyki, o których mówiłam, to nie jest żaden prawicowy dyskurs. Jestem przekonana, że po drugiej stronie barykady także znajdziemy naukowców, którzy nie chcą być cenzurowani, którzy uważają, że prace nad literaturą polską powinny rozwijać się niezależnie od tego, czy ktoś z perspektywy Paryża czy Londynu to lubi czy nie. Szukajmy więc sprzymierzeńców po każdej stronie. Uważam, że reforma humanistyki musi się dokonać w sposób mądry, gwarantujący wolność słowa, wolność badań. Ona musi rozbić te zmonopolizowane, wąskie środowiska zaciekle broniące swoich tematów. Być może przynajmniej częściowo uda się osłabić ten kulturowy atak, o którym mówił pan profesor” – dodała.

Gawin przypomniała, że na Uniwersytecie Warszawskim nie ma wydziału teologicznego. „Przywołam termin „konserwatyzm afirmatywny”, o którym mówił Tomasz Merta. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Dla mnie dużo ważniejszą kwestią jest to, żeby obok tych feministycznych, bardzo radykalnych i według mnie bardzo niemądrych książek powstawały takie, które są jakąś kontrpropozycją dla tego typu myślenia. Nie polemiką, ale właśnie kontrpropozycją, to jest bardzo ważne. System zakazów, o którym wspominał pan profesor, nie uczyni niczego dobrego, bo sprzeciw społeczny będzie tak duży, że przegramy. Nie lubię chodzić na przegrane wojny, wojny trzeba wygrywać. Zastanawia mnie też, dlaczego ten konserwatyzm afirmatywny w naszym kraju jest tak słabo zrozumiany. Polska ma tradycję kultury protestu. Bardzo często protestujemy, organizujemy manifestacje. Zamiast tych pokazów trzeba zrobić coś pożytecznego, uciec do przodu. Przypominam tylko, że trzydzieści lat po odzyskaniu niepodległości w dalszym ciągu nie mamy wydziału teologicznego na Uniwersytecie Warszawskim. Przed 1939 rokiem na wszystkich uniwersytetach były wydziały teologiczne. Do tej pory żadnemu ministrowi nie udało się stworzyć takiego wydziału, który mógłby funkcjonować na takich warunkach jak na Zachodzie. To od lat jest jeden z moich postulatów. prof. Magdalena Gawin Pan profesor Nowak mówił o zjawisku, które od lat funkcjonuje w środowiskach inteligencji bardziej konserwatywnej. Dzisiaj myślenie ucieka z uniwersytetu i koncentruje się wokół czasopism, takich jak np. „Teologia Polityczna”, „Kronos”, „Kultura Liberalna”. To jest bardzo niebezpieczne. Dlatego tak ważna jest diagnoza. Od niej zależy, w jakim kierunku pójdzie reforma i w jakim kierunku trzeba będzie inspirować urzędników do zmian. Na koniec jeszcze jedna kwestia. Wszyscy mamy absolutną awersję do państwa po okresie PRL-u. Nawet jesteśmy zadowoleni, że te uniwersytety były tak dobre, że powstawały dobre książki, wartościowe monografie. Pan profesor Musiał mówił o systemie nauki niemieckiej, który w całości działa na rzecz państwa. A co sam proponuje? Żeby państwo w ogóle się wycofało. Tutaj nie trzeba tworzyć państwa, systemu, państwo już dawno się wycofało. Wszystkie awantury historyczno-polityczne, które miały miejsce przez ostatnie trzy lata, polegają na tym, że państwo nie jest zabezpieczone. Nie wymagam od historyków, by pisali kłamstwa. Nigdy nic takiego nie przyszło mi nawet do głowy. Historyk musi mówić prawdę. Natomiast to, co się stało z uniwersytetami, wytworzyło pewną próżnię i pustkę. Jeśli nasz największy sąsiad ma tak ogromną władzę polityczną na uniwersytetach, to postulat, żeby państwo się całkowicie wycofało z modelowania polityki i szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny” – zaznaczyła.