Kucharczyk: Niemcy chcieli całkowitej anihilacji narodu polskiego
„Agresja na Polskę miała być wstępem do całkowitej anihilacji narodu polskiego. Żadnych wątpliwości, co do tego nie pozostawiał przywódca (Führer) państwa i narodu niemieckiego Adolf Hitler w dniu 22 sierpnia 1939 roku w Obersalzberg podczas ostatniej przed atakiem Rzeszy Niemieckiej na Polskę odprawy z najwyższym dowództwem Wehrmachtu” – pisze w „Przeglądzie spraw strategicznych” historyk prof. Grzegorz Kucharczyk.
Prof. Kucharczyk podkreślił, że niemiecka napaść na Polskę nie była planowana jako klasyczna wojna. „Niemcy nie planowały w 1939 roku zwyczajnej wojny. Agresja na Polskę miała być wstępem do całkowitej anihilacji narodu polskiego. Żadnych wątpliwości, co do tego nie pozostawiał przywódca (Führer) państwa i narodu niemieckiego Adolf Hitler w dniu 22 sierpnia 1939 roku w Obersalzberg podczas ostatniej przed atakiem Rzeszy Niemieckiej na Polskę odprawy z najwyższym dowództwem Wehrmachtu. Szef państwa niemieckiego miał już całkowitą pewność, że nie będzie musiał w tej fazie konfliktu toczyć wojny na dwa fronty. Minister spraw zagranicznych Rzeszy Niemieckiej Joachim Ribbentrop szykował się już do wylotu do Moskwy, gdzie następnego dnia podpisze ze swoim sowieckim odpowiednikiem Wiaczesławem Mołotowem „pakt o nieagresji”, a de facto wyrok śmierci (ujęty w słynnym tajnym protokole) na Polskę i całą Europę Środkową. Pewny wsparcia ze strony innego totalitarnego mocarstwa, przemawiając do zaufanego audytorium, Hitler z całą szczerością wyjawiał swoim generałom, że niemiecka armia atakująca Polskę ma kierować się najważniejszym celem, który ujmował on w słowach: „Zniszczenie Polski wysuwa się na pierwszy plan. Celem jest eliminacja sił żywych, a nie osiągnięcie określonej linii. […] Nie dopuście do serc współczucia. Brutalne postępowanie. 80 milionów ludzi musi otrzymać swoje prawo. Ich egzystencja musi być zapewniona. Silniejszy ma prawo. Najwyższa bezwzględność. […] Czyngis Chan wymordował miliony kobiet i dzieci z pełną świadomością i radością w sercu, a historia widzi w nim wyłącznie założyciela wielkiego państwa. Jest mi obojętne, co na mój temat stwierdzi słaba zachodnioeuropejska cywilizacja”.
Generałowie i żołnierze niemieccy, jak również wszystkie inne służby i agendy państwa niemieckiego po 1 września 1939 roku w pełni zastosowały się do dyrektyw swojego przywódcy. Rozpętana przez Niemcy i Sowietów druga wojna światowa była rzeczywiście próbą całkowitego, w sensie biologicznym, zniszczenia narodu polskiego. Niemiecka okupacja, która w latach 1939-1945 trwała na naszych ziemiach – na obszarach bezpośrednio wcielonych do Rzeszy Niemieckiej, w Generalnym Gubernatorstwie i w tej części ziem polskich, które po 17 września 1939 roku były okupowane przez Sowietów, by po 22 czerwca 1941 roku (do 1944 roku) dostać się pod niemiecką okupację – kosztowała życie niemal trzy miliony polskich obywateli. Niemieckie władze ze szczególną bezwzględnością i już od pierwszych tygodni okupacji eksterminowały polskie elity. Ludobójstwo na okupowanych przez państwo niemieckie ziemiach polskich rozpoczęło się jeszcze zanim Rzesza Niemiecka wprowadziła w ruch ludobójczą machinę eksterminacji ludności żydowskiej (gros polskich Żydów zginęło w 1942 roku w obozach śmierci w Treblince, Bełżcu i Sobiborze akcji „Reinhardt”), a jej ofiarą byli przedstawiciele polskich elit. Zbrodnia pomorska, akcja Tannenberg, akcja AB w latach 1939 – 1940 – to tam funkcjonariusze państwa niemieckiego i niemieccy sąsiedzi (por. udział niemieckiego Selbstschutzu w Zbrodni Pomorskiej) wprawiali się w przekraczaniu kolejnych, krwawych Rubikonów. Tam uczyli się, jak to jest mordować tysiące bezbronnych, rozebranych do naga ludzi (Lasy Piaśnickie). W ten sposób zostaliśmy jako państwo i naród pozbawieni potencjału rozwojowego na lata. Rozerwano łańcuchy ciągłości i odtwarzalności pokoleń polskiej inteligencji. Profesorowie, nauczyciele, sędziowie, ziemianie, którzy ginęli w wyniku działań państwa niemieckiego, nie mogli już dochować się własnych dzieci oraz własnych uczniów. To są niepowetowane straty, których nie są w stanie zrekompensować nam żadne odszkodowania” – zaznaczył.
Przypomniał, że reparacje to zadośćuczynienie czysto symboliczne, nic nie jest w stanie powetować straty milionów ludzkich istnień. „Trzeba więc podkreślać w naszym dyskursie o reparacjach, że przedstawiony przez polski rząd raport o reparacjach mówi jedynie o symbolicznym zadośćuczynieniu. Żadne środki finansowe nie są w stanie zadośćuczynić za pozbawienie nas przez państwo niemieckie możliwości rozwojowych na długie dekady. A przecież należy do tego dołożyć zorganizowany i systematycznie rozbudowywany przez Rzeszę Niemiecką mechanizm rabunkowej eksploatacji gospodarczej naszych ziem. Prowadzone przez Niemców wywłaszczenia polskich majątków i zakładów przemysłowych były pod względem skali i brutalności równe tym, organizowanym przez Sowietów po 17 września 1939 roku. Prawnym kontynuatorem Rzeszy Niemieckiej, która przestała istnieć w 1945 roku (po 1933 roku formalnie nie przestała obowiązywać w Niemczech konstytucja uchwalona w 1919 roku) jest Republika Federalna Niemiec powstała w 1949 roku. Taka jest oficjalna doktryna prawna naszego zachodniego sąsiada, niejednokrotnie w ten sposób formułowana przez Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe (chociażby przy okazji zakwestionowania w latach 70. ubiegłego stulecia układów granicznych zawieranych przez rząd W. Brandta m. in. z Polską). Obecnie strona niemiecka w odniesieniu do reparacji należnych Polsce przyjęła stanowisko, które da się streścić w słowach „nie ma tematu, przecież Polska już dawno zrzekła się reparacji”. Stanowisko to opiera się na tezie, że reparacji w imieniu Polski zrzekły się narzucone nam po 1945 roku władze komunistyczne. Nikt nie jest jednak w stanie pokazać dokumentu, w którym rząd Bieruta rzekomo miał się zrzec reparacji. Jednak najważniejszy argument brzmi: rząd PRL był niesuwerenny, był sowieckim wasalem, więc ewentualne zrzeczenie byłoby deklaracją wymuszoną, a więc nieważną. Już przed laty zwracał na to uwagę wybitny przedstawiciel nauk prawnych prof. J. Sandorski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na uwagę zwraca ponadto fakt, że sami Niemcy niejednokrotnie dawali wyraz swojemu przeświadczeniu, iż sprawa należnych Polsce reparacji jest otwarta. Gdyby tak nie było, rząd Helmuta Kohla jesienią 1989 roku nie naciskałby na rząd Tadeusza Mazowieckiego, aby ten w zamian za uznanie przez jednoczące się Niemcy polskiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, zrzekł się w imieniu Polski reparacji. Przewidziane w postanowieniach poczdamskich z 1945 roku (po ostatnich obradach Wielkiej Trójki) zasady pobierania odszkodowań przez Polskę zakładały, że miały być one wypłacane nam przez Związek Sowiecki. De facto jednak okazało się, że to my dopłacaliśmy do tych „odszkodowań”, zważywszy na to, że Sowieci rabunkowo eksploatowali nasze złoża węgla a w wywożonych z Niemiec przez Armię Czerwoną dobrach trwałych było wiele tych, które należały przed wrześniem 1939 roku do Polski (np. tabor kolejowy). Należy również zwrócić uwagę, że podjęta w ostatnim czasie przez rząd polski sprawa reparacji budzi sprzeciw strony niemieckiej nie tylko z powodów moralnych (przypomnienie, że Niemcy byli masowymi mordercami i rabusiami) i finansowych (konieczność wypłaty symbolicznych bilionów). Inicjatywa rządu RP wytrąca bowiem Berlinowi instrument nacisku, którym do tej pory co rusz posługiwano się w relacjach z Polską. Należy bowiem pamiętać, że żądania odszkodowawcze na początku XXI wieku po raz pierwszy popłynęły pod adresem Warszawy ze strony niemieckiej. Formułowały je różne środowiska ziomkowskie (zazwyczaj politycznie afiliowane przy chadecji). Rząd niemiecki formalnie się od nich odcinał, ale nie dezawuował ich kompletnie, wychodząc z założenia, że ewentualna zmiana stanowiska w tej sprawie może funkcjonować jako element nacisku na Polskę. Po opublikowaniu raportu reparacyjnego przez polski rząd, Berlin został pozbawiony tej możliwości nacisku czy szantażu. Mówiąc o problemie niemieckich reparacji dla Polski, a zwłaszcza o niechęci strony niemieckiej do jego podejmowania, należy również zwrócić uwagę na szerszy kontekst towarzyszący temu zagadnieniu. Przypominanie w kontekście polskich żądań reparacyjnych o niemieckiej wojnie i okupacji ziem polskich prowadzonych metodą „na wyniszczenie” (Vernichtungskrieg) przy jednoczesnym niechętnym stanowisku władz w Berlinie wobec perspektywy negocjacji o reparacjach, rażąco kłóci się z wizerunkiem współczesnych Niemiec jako „humanitarnego mocarstwa”. A właśnie ten wizerunek „dobroczynnego hegemona” jest od zjednoczenia Niemiec filarem soft power nowej Bundesrepubliki. Nieustępliwość Berlina wobec kwestii reparacji wprowadza tutaj poważny dysonans. Ostatnio spory rozgłos w Niemczech zrobiła książka literaturoznawcy z uniwersytetu w Lipsku, prof. Dirka Oschmanna (Der Osten: eine westdeutsche Erfindung/Wschód – zachodnioniemiecki wynalazek, Berlin 2022), który analizując przyczyny braku wewnętrznego zjednoczenia Niemiec na skutek „kolonialnej” polityki prowadzonej na obszarze dawnej NRD przez „Niemców z Zachodu”, zwrócił uwagę, że jest to pokłosie utrzymującego się w niemieckiej kulturze politycznej przekonania, że Wschód (w tym przypadku „nowe kraje związkowe” we wschodniej części Niemiec) jest kulturową pustynią, czymś z gruntu niższym pod względem cywilizacyjnym. Polski raport reparacyjny przypominając cyfry i fakty świadczące o tym, że w czasie drugiej wojny światowej „niemiecki naród kulturowy” (deutsches Kulturvolk) zachowywał się na naszych ziemiach nie tylko jako naród ludobójców, ale i naród rabusiów, falsyfikuje ten niemiecki mit o „dzikim Wschodzie”. Jak to mogło się stać, że naród kulturtregerów wywoził z tego „barbarzyńskiego Wschodu” ( z samej tylko Warszawy) dziesiątki składów towarowych wypełnionych zrabowanymi dobrami. Kto wie, czy nie jest to rzeczywisty powód niechęci strony niemieckiej do podejmowania sprawy reparacji. Nie można jednak wykluczyć, że po jesiennych wyborach parlamentarnych w Polsce, gdy do władzy doszła koalicja „ludzi rozsądnych”, wyznających „wartości europejskie”, rząd niemiecki postara się o wykonanie jakiegoś „gestu reparacyjnego”. Pozwoli on (w razie zaistnienia) na uwiarygodnienie się nowego rządu w oczach polskiej opinii publicznej, która podejmując w październiku 2023 roku decyzje wyborcze, w swojej większości nie demonstrowała raczej niechęci do podejmowania kwestii należnych Polsce reparacji. Kalendarz polityczny (w 2024 roku wybory do Parlamentu Europejskiego oraz do samorządów wszystkich szczebli, w 2025 roku wybory prezydenckie) wskazuje na taką możliwość. Jednak nawet jeśli coś takiego się wydarzy, będzie to tylko gest, który będzie miał na celu wsparcie dla tych, którzy nad Wisłą wiedzą, że „jedyna droga do Europy wiedzie przez Niemcy” – pisze prof. Kucharczyk.
Social media