“Nie ma już Polski A i B. Są wielkie miasta i cała reszta” [WYWIAD]

“Może jest to związane ze specyfiką miast, które badaliśmy, ale nie widzę kontrastu między średnimi miastami ze wschodu i z zachodu. Natomiast widzę kontrast między średnimi a dużymi miastami w regionach. Między miastami będącymi siedzibami powiatów a siedzibą województwa, już nie mówiąc nawet o miastach tj. Kraków, Warszawa, Poznań czy Trójmiasto. Badani mówili nam, że tam zarabia się więcej, że jest większa oferta kulturowa, coś się dzieje. To jest znacznie głębszy podział niż na Polskę A i B. Wysokość zarobków pomiędzy województwami jest mała, za to znacznie większa pomiędzy małym lub średnim miastem a dużym” – mówił w rozmowie z Fundacją PWP Filip Łapiński, socjolog, który wraz z zespołem stworzył raport “Archipelag polskości – badania działaczy społecznych w Polsce średnich miast”.

Raport powstał jako część projektu Kongresów Regionalnych Fundacji PWP, które odbywały się w średnich miastach. Dyskutowano nad ich kondycją, problemami, potencjałem i przyszłością. Filip Łapiński w szczegółach opowiedział, jakie wnioski wynikają z raportu opartego o indywidualne wywiady z działaczami społecznymi z średnich miast.

Fundacja PWP: Jaki był cel badań i co chcieliście osiągnąć?

Filip Łapiński: Celem badań było poznanie tej części Polski, której głos nie jest dobrze słyszalny w dyskusjach o kraju toczonych w Warszawie, a która stanowi przecież  istotną część naszego kraju jako całości, a więc średnich miast. Miast, które często są przegranymi transformacji; od 1989 roku doświadczyły upadków wielu zakładów pracy a przy reformie administracyjnej z 1999 r. niejednokrotnie utraciły statusy stolicy województwa.. Od tego czasu, zmniejszyła się nie tylko liczba miejsc pracy, ale wyjechało też bardzo dużo ludzi, zwłaszcza młodych. To wciąż się dzieje.

Przyszłość tych miast jest pewnym wyzwaniem dla Polski. Byłoby dobrze nie godzić się na proces puchnięcia największych metropolii kosztem całej reszty kraju, tylko zastanowić się, co można zrobić, żeby średnie i mniejsze miasta też odgrywały istotną rolę w strukturze osadniczej i gospodarczej; by mogły się rozwijać, utrzymując dynamikę przyrostu naturalnego podobną do ogólnokrajowej.

Nasze badanie zainspirowane jest ideą „archipelagu polskości” profesora Zybertowicza. W różnych miejscach Polski są ludzie, którzy tę polskość reprezentują. Jako działacze patriotyczni, prospołeczni robiący coś dobrego dla swojej wspólnoty i na rzecz dobra wspólnego. Z perspektywy stolicy nie widać ich zaangażowania i punktu widzenia; są rozsiani jak w archipelagu. Dobrze byłoby ich  poznać i w efekcie, poznać Polskę taką, jaka jest, a także polskość, taką jaka jest. To był nasz punkt wyjścia.

Mamy pewnie różne rodzaje terenów, społeczności, które są zaniedbane, ich głos nie jest słyszalny, nie dotyczy to tylko średnich miast. Na myśl przychodzą małe miasta czy rejony wiejskie. W podobnym tonie mówiło się o popegieerowskich obszarach. Dlaczego akurat średnie miasta? Chodzi o miasta 50-100 tys. mieszkańców? W jakiej skali się poruszamy? 

Średnie miasta w kategoriach socjologicznych to 20-100 tys. mieszkańców. Przyznam, że w trakcie naszego badania zdarzały się pojedyncze przypadki, że wybieraliśmy miasta odrobinę większe niż 100 tys. lub mniejsze niż 20 tys. i przyporządkowywaliśmy je do kategorii „średnie miasto”. Czasami ze względu na to, że mieliśmy do czynienia z dawną stolicą województwa o liczbie mieszkańców tylko nieznacznie przekraczającej 100 tys. i do tego stale malejącej, jak w przypadku Koszalina. Raz zdecydowaliśmy się zbadać parę miast jako jeden case study – Karpacz i Kowary, by lepiej poznać oblicze górskich miast Dolnego Śląska.

Średnie miasta są istotne nie tylko jako one same; mają też znaczenie regionalne. Rozmawiając o mieście, zaczynamy lepiej rozumieć specyfikę całej okolicy, dlatego że niektóre ważne inwestycje, o których się mówi w mieście, tak naprawdę będą ulokowane gdzieś na terenie powiatu. Takie miasto jest centrum  życia powiatu i części województwa, więc dochodzą tu kwestie lokalnego transportu i komunikacji; zagadnienia te lepiej widać z perspektywy takiego miasta. Można powiedzieć, że wgląd w średnie miasto daje nam też możliwość spojrzenia na kondycję regionu bardziej niż gdybyśmy przeprowadzali badania wyłącznie w małych miastach lub na wsiach. Owszem, dostrzeglibyśmy ich kondycję, ale nie widzielibyśmy, jak to się przekłada na region.

Projekty o których już się mówi w polskiej debacie publicznej, np. projekt deglomeracji Klubu Jagiellońskiego, skupiają się na miastach średnich, bo tutaj też więcej da się zrobić.

Bardziej widać w nich problemy? Więcej danych?

Tak. Przykładem jest badany przez nas casus  Kowarów. To miasto o ludności zbliżonej do 10 tys. mieszkańców. Różnica jest taka, że tam problemy związane z zamknięciem zakładów pracy tak się utrwaliły, że samym mieszkańcom ciężko jest nawet wyobrazić sobie ponowny rozwój miasta. Tymczasem w średnich miastach wciąż jest pewien ruch; są szkoły wyższe (często zawodowe), jest młodzież, więc więcej da się zrobić. Oczywiście nie oznacza to, że mniejsze miasta można spisać na straty, ale proces uzdrawiania Polski regionalnej łatwiej zacząć od nieco większych ośrodków.

Jaką metodologię wybraliście i czy jej założenia zdały egzamin, czy coś się zmieniło w trakcie badania?

Metodologia przewidywała przeprowadzenie pogłębionych wywiadów w swobodnej formule tematyczno-narracyjnej. W każdym mieście przeprowadziliśmy 7-8 wywiadów z założeniem przebadania jednego miasta na województwo. To część większego projektu, w którym na przestrzeni trzech lat przeprowadzimy badania w 16 miastach. W zeszłym roku byliśmy w 5 miastach, w tym też w 5 a w 2023 odwiedzimy kolejnych 6. To były wywiady trwające około godziny.

Przyjeżdżaliśmy na kilka dni do danego miasta, umawialiśmy wywiady i jeżeli tylko było to możliwe ze strony badanych, spotykaliśmy się z nimi na rozmowę. W mniejszości wypadków, w przypadku niedostępności badanych, skończyło się na rozmowie telefonicznej lub wideorozmowie. Łącznie przeprowadziliśmy 38 rozmów w pięciu miastach.

Naszych badanych rekrutowaliśmy z różnych sfer życia społecznego. Jeszcze przed przyjazdem do miasta, szukaliśmy i dzwoniliśmy do ważnych organizacji pozarządowych i instytucji publicznych. Były to np. stowarzyszenia miłośników miasta, fundacje zajmujące się działalnością charytatywną, ale i biblioteki, domy kultury czy muzea. Czasami naszymi badanymi zostawali też nauczyciele lub pracownicy naukowi w szkołach wyższych (zwłaszcza jeśli prowadzili zajęcia pozalekcyjne, koła zainteresowań, kluby). Ze sfery politycznej rekrutowaliśmy radnych miejskich , przedstawicieli władz powiatu lub miasta. Zdarzali się reprezentanci Kościoła, np. proboszcz bądź ksiądz prowadzący wspólnotę przyparafialną lub działania charytatywne.

Rozumiem, że był zestaw pytań, ale kierunek rozmowy nie był określony, tylko swobodny.

Mieliśmy zestaw pytań, na które chcieliśmy poznać odpowiedzi, ale często konkretny temat był pogłębiany bardziej w zależności od wiedzy badanego. Jeśli rozmawialiśmy np. z pracodawcą lub przedstawicielem strefy ekonomicznej…

A dużo było reprezentantów gospodarczych sfer?

Niewielu. Myślę, że w następnym roku zaprosimy ich więcej. O kondycji gospodarczej każdy się wypowiadał a pozyskane głosy były bardzo cenne, ale nie każdy może dostarczyć takiej perspektywy jak pracodawca. Z drugiej strony, ich perspektywa też nie jest oczywiście wyczerpująca. Od niektórych badanych słyszeliśmy, że płace w mieście są niskie, a nawet że istnieje zmowa płacowa wśród lokalnych pracodawców i tylko podwyżka płacy minimalnej wymusza zwiększenie stawek wynagrodzenia. Zawsze dobrze wysłuchać różnych stron.

Podobnie przedstawia się spojrzenie na włodarzy miasta. Często badani na nich narzekali, ale zdarzało się, że jeden czy dwóch badanych wskazywało na ich dobre działania

Pytania zadawane przez nas odnosiły się w pierwszej kolejności do tego jaką organizację reprezentuje badany, czym się zajmuje i jak wyglądają inne rozpoznawalne w mieście organizacje – czy ze sobą współpracują i jak wygląda ich sieć powiązań. Druga część poświęcona była kondycji miasta: jakie dzieją się w nim procesy, z jakimi zmaga się problemami, co by musiało się wydarzyć, żeby miasto mogło się rozwinąć i co państwo może zrobić na rzecz tego miasta. Poza tym, pytaliśmy,jaki wpływ na miasto miał wybuch pandemii oraz wojny, jaki jest stosunek mieszkańców do polskości i do religii, jak wyglądają obchody świąt państwowych i czy są stowarzyszenia, które w nich uczestniczą czyjakie są poglądy polityczne mieszkańców. Zadawaliśmy nawet pytanie projekcyjne „z jakim zwierzęciem lub rośliną kojarzy Ci się Twoje miasto?”.

Pytanie psychologiczne.

Ono pozwoliło bardzo trafnie pokazać, czy losy miasta badani postrzegają w kategoriach regresu lub postępu – czy widzą bardziej potencjał czy proces chylenia się ku upadkowi. Odpowiedzi były bardzo różne, ale często bardzo ciekawie można było złożyć te skojarzenia w całość. 

Czy problemy w tych miastach i regionach są podobne?

Jest szereg problemów wspólnych, ale oczywiście wiele zróżnicowanych regionalnie. Te, które pojawiały się w większości miast to: depopulacja i związane z tym starzenie się miasta wywołane wyjeżdżaniem młodych ludzi  (najczęściej po maturze) na studia i w poszukiwaniu pracy do większej aglomeracji (większość z nich nigdy nie wraca), a także  brak wysoko płatnych miejsc pracy. Generalnie większość badanych mówiła, że pracę w średnim mieście można znaleźć – problem polega na tym, że jest ona w najlepszym przypadku przeciętnie płatna, a najczęściej nisko płatna i nie wymagająca wysokich kwalifikacji. Jeśli ktoś chce dobrze zarabiać, to w miastach średniej wielkości ma niewielkie możliwości do osiągnięcia tego. W związku z tym, jak ktoś dobrze się uczył i studiował na dobrej uczelni, to po prostu nie chce wracać, bo nie ma możliwości znalezienia dobrze płatnej pracy.

Problemem, który pojawiał się w zachodniej części Polski, na tzw. Ziemiach Odzyskanych, był brak przywiązania do ziemi i do polskości. W kilku miastach, na całej zachodniej ścianie kraju, powtarzał się ten sam wątek, że nowi mieszkańcy tego regionu przez wiele lat po II wojnie światowej myśleli, że „Niemcy wrócą i wszystko zabiorą”, więc nie ma sensu inwestować w ziemię, infrastrukturę, w społeczność. Wśród mieszkańców wciąż pojawia się takie poczucie, że „to nie jest nasze, wspólne”. Z drugiej strony, podejście to się powoli zmienia, natomiast cały czas widzimy mniejsze przywiązanie do polskości niż na ziemiach dawnej II RP.

Ale wśród starszego pokolenia? Czy młodzi też mają takie podejście? 

To są postawy, które są przekazywane. Oczywiście tożsamość regionalna z czasem się wykształca. Jednakże stosunek do patriotyzmu czy katolicyzmu, przenosi się z pokolenia na pokolenie. W miastach zachodniej ściany więź z tożsamością narodową jest wyraźnie słabsza, bo od początku taka była i nie zdążyła wystarczająco się pogłębić.

Kolejną rzeczą, która charakteryzuje średnie miasta w całej Polsce (a przynajmniej ich większość), to niewystarczająca infrastruktura połączeń drogowych i niewystarczająca komunikacja publiczna. Bardzo często respondenci poruszali fakt, że miasto czeka aż wybudowana zostanie jakaś trasa, która połączy je ze stolicą województwa albo z innymi częściami Polski. Przykładami tego jest ładnie brzmiąca trasa „Sądeczanka” lub Via Carpatia, która ma przebiegać niedaleko Sanoka; trwają wysiłki, aby stworzyć drogę dojazdową, żeby można było zjechać z Via Carpatii i tam dotrzeć. Trans-ekspresowe trasy S11 i S6 mają łączyć Piłę z Poznaniem i Pomorzem a Koszalin ze Szczecinem i Trójmiastem. Oni na to czekają, dzięki temu mogą pojawić się nowi inwestorzy, ludzie będą mogli połączyć mieszkanie w średnim mieście z pracą w większym.

Z Tallina, Rygi czy z Grecji do Sanoka… Nawet po drodze, żeby zobaczyć dzieła Beksińskiego. Lokalne sprawy łączą się tu z Trójmorzem.

Dokładnie. Plus oczywiście komunikacja publiczna. Często jest tak, że jest mało połączeń kolejowych w niektórych miastach. W Karpaczu czy Kowarach w ogóle nie ma już kolei od kilku lub kilkunastu lat, choć ma wrócić.

Co badani mówili o okresie Covida? Jaki miał wpływ na konkretne miasta i czy widać wspólne doświadczenia?

Niestety, według wielu badanych w wyniku pandemii ucierpiało społeczeństwo obywatelskie. Bardzo wiele inicjatyw musiało się zamknąć lub zostać zawieszone. Gdy pandemia zelżała, trzeba było wszystko na powrót otwierać i rozkręcać. Wielu ludzi zamknęło się w domach na dłuższy czas, zwłaszcza w pierwszej połowie tego.

Przykładowo, w Koszalinie dużym ciosem dla trzeciego sektora było zamknięcie Centrum Wolontariatu, które integrowało wolontariuszy z całego miasta w różnych inicjatywach. Gdy rozmawaliśmy z ludźmi zaangażowanymi w wolontariat w innych stowarzyszeniach w mieście, wielokrotnie powtarzali, że Centrum było bardzo ważne, potrzebne a niestety nie wytrzymało pandemii.

Z drugiej strony, zdarzało się, że podczas najtrudniejszych okresów zachorowań i lockdownu ludzie organizowali się na rzecz pomocy w walce z pandemią – robili potrzebującym zakupy lub szyli maseczki. Przeważnie jednak efekt pandemii i związanego z nią lockdownu był negatywny.

Czyli bardziej zniszczyła niż cokolwiek zbudowała w tych miejscach?

Tak.

Covid to wciąż świeża rana w tych miastach?

Im później prowadziliśmy badania, tym częściej na pierwszy plan wysuwała się wojna w miejsce covida. Jeszcze w ubiegłym roku, pandemia była bardzo istotnym tematem w rozmowach z badanymi. W tym roku też o to pytaliśmy, ale w międzyczasie zaistniało kolejne duże wydarzenie i ono bardziej wpływało na społeczność badanych miast niż pandemia, która właściwie się skończyła wraz z nadejściem wojny. To atak Rosji na Ukrainę zdominował uwagę mieszkańców.

W każdym mieście zaobserwowaliśmy dużą mobilizację społeczną; niezliczone zbiórki, inicjatywy pomocowe. Społeczeństwo obywatelskie odżyło wokół pomocy Ukraińcom. W niektórych miastach stowarzyszenia były wybitnie aktywne, współpracując z władzami i organizując istotną część lokalnego wysiłku humanitarnego. Jak słyszeliśmy, dopiero po kilku miesiącach ten entuzjazm opadł a napięcie związane z obecnością uchodźców zaczyna powoli narastać. Co ciekawe, w przypadkach które napotkaliśmy miało to związek nie tyle z nastrojami nacjonalistycznymi a  wyłącznie z kwestiami materialnymi – poczuciem utraty dostępu do niektórych dóbr materialnych przez mieszkańców.

W jednym mieście zdarzyło się, że budżet obywatelski miał zostać przeznaczony na karnety na basen  dla mieszkańców, ale zaczęła się wojna, przyjechali uchodźcy i burmistrz przeznaczył te pieniądze na ich wyżywienie. Przekierowane fundusze wystarczyły tylko na finansowanie 3 tygodni zaopatrzenia, ale w rezultacie mieszkańcy utracili możliwość skorzystania z basenu – zdarzyło się nam spotkać z niezadowoleniem wywołanym tą sytuacją.  Przede wszystkim jednak, wszędzie mówiono o wielkiej mobilizacji i pomocy.

Inne doświadczenia pewnie miał Sanok, inne Piła.

Zgadza się.

Jak badani opowiadali o tych doświadczeniach, jak to na nich wpłynęło, co ich zaskoczyło, jak to pamiętają?

W miastach położonych bardziej na wschodzie i południu kraju, uchodźców było więcej. Na zachodzie również się pojawiali, ale w mniejszym stopniu. Zazwyczaj badani nie wchodzili w szczegóły a ich relacje się powtarzały  – „działaliśmy, robiliśmy zbiórki, składaliśmy paczki, uchodźcy byli, część pojechała, część została”. Ludzie mówili, że w szkołach pojawiły się dzieci ukraińskie; niekiedy powstawały nawet nowe klasy złożone wyłącznie z dzieci z Ukrainy.

Bardziej szczegółowe historie usłyszeliśmy w Sanoku, gdzie rozmawialiśmy z przedstawicielami władz powiatu. Opowiadali oni, jak pojechali na granicę pociągiem i wsadzili ogromną liczbę uchodźców do wagonów, aby ich przewieźć do miejsca, gdzie czekał na nich dach nad głową i jedzenie. Przeładowanie spowodowało, że pociąg się wykoleił; po prostu zsunął się z torów i zatrzymał.Na  szczęście nikomu nic się nie stało. Podsumowując – na poziomie władz i trzeciego sektora ludzie byli zaangażowani w pomoc.

Zostawmy na razie wojnę. Badaliście miasta zarówno ze wschodu, jak i z zachodu. Czy wciąż wyraźnie widać na przykładzie tych miast podział na Polskę A i B? Czy może mniej wyraźnie, albo wcale?

Może jest to związane ze specyfiką miast, które badaliśmy, ale nie widzę kontrastu między średnimi miastami ze wschodu i z zachodu. Natomiast widzę kontrast między średnimi a dużymi miastami w regionach: między miastami będącymi siedzibami powiatów a siedzibą województwa, już nie mówiąc nawet o największych metropoliach tj. Krakowie, Warszawie, Poznaniu czy Trójmieście. Badani mówili nam, że tam zarabia się więcej, że jest większa oferta kulturowa, coś się dzieje. To znacznie głębszy podział niż Polska A i B. Różnica w wysokości zarobków pomiędzy województwami jest co najwyżej równie istotna, co pomiędzy małym lub średnim miastem a dużym.

A w innych warstwach, poza ekonomiczną?

W oczy rzuca się stosunek do polskości – zdecydowanie na korzyść centrum i wschodu.

Jak na wielu mapach – zawsze widać granice II RP.

Dokładnie.

Czy badani odczuwają, że ich miasta i regiony są zaniedbane przez Warszawę czy nawet ośrodki wojewódzkie? Czy czują, że ich potrzeby są dostrzegane?

Czasami tak, np. na poziomie szkół wyższych. Te regionalne, często państwowe wyższe szkoły zawodowe albo lokalne uczelnie jak Politechnika Koszalińska są nierówno finansowane w porównaniu z tymi najważniejszymi uczelniami w województwie. W rezultacie, mniejsze uczelnie podczas konkursów nie są w stanie zaprezentować lepszej oferty i przez to większe uniwersytety znowu dostają więcej pieniędzy. To takie błędne koło, które nie pozwala rozwijać się mniejszym szkołom wyższym. Od kilku lat to się zaczęło na szczęście zmieniać.

Innym przykładem jeszcze z badań w 2021 roku była słupska Akademia Pomorska. W porównaniu z Uniwersytetem Gdańskim, Akademia była zawsze niedofinansowana – wszystko szło do Gdańska. Czasami władze miasta lub ludzie zaangażowani w politykę mówili nam, że problemem jest, że jeśli władze centralne chcą zadziałać lokalnie to konsultują się z władzami województwa, a z władzami powiatów już nie. Władze województwa mają perspektywę uwarunkowaną położeniem i kondycją stolicy regionu. Badani dodawali jednak, że w niektórych dziedzinach w ostatnich latach można zaobserwować poprawę.

Ogólnie rzecz biorąc, istnieje poczucie bycia na marginesie życia społecznego. Nie oznacza to, że w średnich miastach mieszkają ludzie rozgoryczeni – wielu respondentów podkreślało, że lubią swoje miasto, że jest spokojnie a w okolicy często jest więcej zieleni. Jednak nawet entuzjaści swoich miast zdają sobie sprawę, że wielu ludzi młodych uważa, że prawdziwe życie toczy się gdzieś indziej.

Czy z tych rozmów wynikało, w jaki sposób te miasta mogą się rozwinąć? Gdzie leży ich potencjał, czy respondenci widzą ten potencjał? Jak bardzo konkretne były to pomysły?

Na koniec naszego raportu umieściliśmy rozdział o perspektywach rozwoju w formie konkretnych propozycji. To nie tylko raport diagnostyczny; proponujemy w nim także rozwiązania, szczególnie w podsumowaniu. W każdym mieście można było dostrzec pewien potencjał rozwojowy. Nie wszyscy badani go widzieli, ale na szczęście wystarczająco wielu. Wnioski można opisać jako potencjał średnich miast w ogóle oraz potencjał tego co jest wyjątkowe w każdym z nich. Każde ma szczególne uwarunkowania, które wskazują, na czym ten potencjał można oprzeć.

Piła jest miastem o tradycjach wojskowych, gdzie wciąż znajduje się szkoła policyjna, lotnisko, aktualnie funkcjonujące jako lądowisko, oraz nowoczesna, zmodernizowana strzelnica. W momencie, w którym wybucha wojna i Polska zaczyna się zbroić, pojawia się możliwość wykorzystania istniejącej infrastruktury, żeby stworzyć w Pile wojskowe lotnisko awaryjne czy miejsce stacjonowania jednostek wojskowych. O strzelnicę był spór w mieście, bo została zamknięta a teren ma zostać oddany deweloperowi pod zabudowę mieszkaniową. Wielu badanych twierdziło, że to bardzo zły pomysł, bo ta strzelnica była nowoczesna i przyjeżdżali do niej ludzie z innych miast. Teraz to pilska młodzież musi jeździć gdzieś indziej, żeby móc poćwiczyć strzelectwo. W okolicy jest też bardzo dużo terenów zielonych, parków krajobrazowych, co daje miastu potencjał turystyczny.

Koszalin jest miastem o najczystszym powietrzu w całej Polsce i ogromnej ilości zieleni. To daje dobry potencjał na promocję miasta również pod kątem zamieszkania. W Sanoku rozpoczęły się prace nad projektem budowy doliny wodorowej; infrastruktury która będzie wytwarzać energię z wodoru, a więc jest onzwiązany z transformacją energetyczną. Projekt jest ogromny i wymaga wielu lat pracy, ale obecnie jest na etapie szczegółowego planowania. Miasto ma już partnera japońskiego specjalizującego się w tej technologii. W dalszej przyszłości wodór ma być tam produkowany na potrzeby polskiej gospodarki a później nawet europejskiej.

W Karpaczu potencjał miasta jest wykorzystywany aż do przesady; chodzi oczywiście o turystów. Jest ich tam mnóstwo; do tego stopnia, że infrastruktura jest przeciążona i mieszkańcom żyje się w mieście bardzo ciężko. Szansą takich miejsc jest modyfikacja i implementacja planu zagospodarowania przestrzennego. Aktualnie Karpacz piłuje gałąź, na której siedzi: ludzie przyjeżdżają tu dla krajobrazu i dla architektury przedwojennych domów. To, że deweloperzy budują nowe apartamentowce i hotele bez uwzględnienia planów zagospodarowania przestrzennego i bez poszanowania środowiska, sprawia że miasto traci obydwa te atuty, mając coraz mniej terenów zielonych w obrębie miejscowości. Owszem, ludzie przyjeżdżają, stawiane są nowe budynki, ale tutaj potrzebny jest nowy sposób wykorzystania miejskiej przestrzeni, który uczyni to miasto przyjemniejszym.

Propozycje reform i rozwoju średnich miast nazwaliśmy „Projektem Nowego Miasta”. To próba całościowej odpowiedzi na problemy miast średniej wielkości i na pytanie co można zrobić, żeby te ośrodki osadnicze stały się miejscami ważnymi i atrakcyjnymi, w których ludzie chcą żyć i które są ważne dla funkcjonowania Polski. Koncepcja opiera się o system naczyń połączonych składający się z czterech elementów, które jeśli zostaną zapewnione, będą się wzajemnie zasilać i tworzyć miasto, które jest atrakcyjne przynajmniej dla części Polaków.

Po pierwsze, jest to infrastruktura; albo przywrócona jak w przypadku połączeń kolejowych, albo rozbudowana, jeśli mowa o połączeniach drogowych. Drugą rzeczą są miejsca pracy; proponujemy reindustrializację Polski. Oczywiście o takich rzeczach łatwiej mówić niż zrobić , ale warto zaznaczyć, że aktualne wydarzenia w postaci pandemii oraz wojny na Ukrainie i związane z tym  perturbacje ekonomiczne doprowadziły do zerwania wielu łańcuchów dostaw. Sprawiło to, że Europa i zachód orientuje się, że być może lepiej, by niektóre fabryki były zlokalizowane bliżej niż po drugiej stronie świata. Tutaj potrzebna jest interwencja państwa, być może wykorzystanie funkcjonujących przy wielu miastach specjalnych stref ekonomicznych i przede wszystkim opracowanie świadomej strategii rozwoju. Przyciągnięcie inwestorów to też więcej miejsc pracy w średnich miastach i ważny powód, żeby tam zostać. Last but not least – to także więcej pieniędzy z podatków w budżetach samorządów.

Trzecią rzeczą jest edukacja wyższa, która w tych miastach ma specyficzny charakter; najczęściej jest to edukacja zawodowa. Ona wygląda w ten sposób, że państwowa wyższa szkoła zawodowa w porozumieniu z lokalnymi przedsiębiorcami i w oparciu o stale zmieniające się warunki rynkowe, tworzy nowe kierunki a zamyka te, które przestały się sprawdzać. Często osoby, które studiują w tych szkołach, mają praktyki w danym zakładzie pracy i potem od razu po zakończeniu studiów dostają propozycję pracy w danym zakładzie. Oczywiście nie muszą jej przyjmować, ale mogą od razu przejść ze szkoły do pracy na miejscu i dzięki temu jest większa szansa, że absolwenci pozostaną w mieście, gdzie studiowali.

Rozwój państwowych szkół zawodowych przygotowujących do zawodu we współpracy z lokalnymi przedsiębiorcami jest z pewnością potrzebny. Istnieją dobrze rozwijające się państwowe szkoły zawodowe, one czasami mają już inny tytuł, np. Uczelnia Państwowa im. Jana Grodka w Sanoku. Tam liczba studentów ostatnio wzrosła, wzrasta też liczba kierunków. Warto zdać sobie sprawę, że to nie jest próba zawrócenia kijem Wisły, ale proces, który  naprawdę dzieje się w niektórych miastach. Może też dziać się też w innych, jeżeli system szkół zawodowych będzie rozwijany i finansowany.

Wreszcie czwarty element – bardzo ważny – który potencjalnie jest w stanie przyciągnąć ludzi z większych miast do średnich to mieszkalnictwo. Jeżeli w Polsce mają powstawać mieszkania budowane przez państwo, przeznaczone nie dla najuboższych  (tak jak mieszkalnictwo komunalne), ale też nie komercyjne, deweloperskie. Chodzi o mieszkania budowane dla tych, którzy są zbyt zamożni by otrzymywać mieszkania komunalne, ale nie mają dość pieniędzy by kupić mieszkanie czy nawet wziąć kredyt. Mieszkania te mogą równie dobrze powstawać w średnich miastach. To skłoni młodych ludzi żeby się tam przeprowadzali i dojeżdżali. Jeden z badanych powiedział bardzo ciekawą rzecz; mianowicie, że możliwość dostania taniego mieszkania jest ważniejsza dla wyboru miasta niż praca na miejscu, bo do pracy można zawsze dojechać. A zatem nawet gdy w średnim mieście nie ma pracy, ale są dostępne mieszkania, to istnieje większa szansa, że młodzi ludzie wybiorą je jako miejsce do życia, a pracować będą w większych ośrodkach. Dlatego mówimy o systemie naczyń połączonych; mieszkania i sieć połączeń infrastrukturalnych działają najskuteczniej dopiero razem.

Dotknęliśmy tematu wyludniania. Jakie badani dostrzegają efekty widoczne w miastach poza suchymi liczbami?

Po pierwsze, coraz gorsza jakość usług publicznych. W niektórych miastach zamykają się oddziały szpitalne, bo nie ma kto tam pracować. Po drugie, miasta zamierają wieczorami – młodych ludzi jest mało, więc życie nocne nie istnieje. Osób starszych jest coraz więcej, więc potrzeby związane z opieką medyczną wzrastają. Jednocześnie osób w wieku produkcyjnym będzie coraz mniej, więc wpływów podatkowych również. Kolejnym problemem jest to, że jeżeli instytucja kultury taka jak muzeum, centrum kultury czy jakieś stowarzyszenie prowadzi działania skierowane do młodzieży, to współpraca z młodymi ludźmi zazwyczaj kończy się po ich maturze, bo większość wyjeżdża. Nie ma możliwości stworzenia aktywnej, żywotnej grupy, która będzie na dłuższą metę przyczyniać się do animowania życia społecznego czy kulturalnego.

Podobnie przedstawia się sprawa ruchów politycznych zrzeszających młodych ludzi. Prawicowy ruch młodzieży, który w zeszłej dekadzie odrzucił Platformę, właściwie już nie istnieje. Rozmawiałem z ludźmi z tego pokolenia i oni mówią, że już nie działają aktywnie na niwie politycznej. Sporo z nich wyjechało ze swoich miast a ci, którzy zostali, są starsi, założyli rodziny i nie mają dość partnerów do działania. Widać powtarzający się schemat – nawet jeśli ktoś jest zaangażowany, potem wyjeżdża i nic bardziej długotrwałego nie może się wykształcić.

Co Ciebie i zespół najbardziej zaskoczyło podczas przeprowadzania tych badań? 

Najbardziej zaskakujące dla mnie było to, że pomimo tego, że byliśmy już w pięciu miastach w tym roku, w pięciu w ubiegłym – a  z perspektywy zewnętrznej wszystko to są to średnie miasta (często byłe wojewódzkie), więc mogłyby się wydawać jednolitą masą – każde z nich było inne, wyjątkowe. Miały dużo wspólnych cech, ale mimo to każde posiadało swój  niepowtarzalny rys – każde z nich jest małą ojczyzną. Tym bardziej to czyni je wartościowym i przekonuje mnie, że nie warto spisywać ich na straty.  

Trudno było wam znaleźć osoby do wywiadów?

Nie było źle przy odpowiedniej organizacji. Im większe miasto, tym łatwiej było znaleźć te osoby. Przy miastach stutysięcznych zarówno ludzie są bardziej chętni do rozmowy, jak i jest więcej opcji na stole. Ponadto, kluczowe okazywało się przyjechanie na miejsce. Gdy próbowaliśmy umówić rozmowę telefoniczną, skuteczność była ograniczona. Ogólnie rzecz biorąc, umawianie wywiadów wyszło znacznie lepiej niż w zeszłym roku.

Podejrzewam, że w miejscach o których mówimy, kwestie bytowe są na pierwszym miejscu i życie polityczne nie jest barwne. Czy jednak się mylę i kłócą się jak na scenie krajowej?

Zdziwiłbyś się – życie polityczne w wielu miastach  jest barwne; są wojenki i jest polaryzacja, zwłaszcza w badaniach przeprowadzanych w ubiegłym roku. Może przez wybuch wojny lub dobór miast, ale w miejscowościach badanych w tym roku wydaje się, że ludzie byli bardziej zjednoczeni. Tam gdzie rządzą bardziej liberalni prezydenci, głos prawicowych działaczy jest marginalizowany. Konflikt między prezydentem a radnymi miejskimi to jest coś, co się często pojawia. Czasami występuje konflikt zabarwiony partyjnie, jak np. w Koszalinie. Obecny prezydent kandydował z poparciem Platformy Obywatelskiej, ale nie był jej członkiem. Większość radnych nowej kadencji była z KO. Po kilku latach doszło do kłótni, której wynikiem było usunięcie sympatyzujących z prezydentem radnych z klubu KO i teraz… ci usunięci rządzą w koalicji z radnymi PiS oraz prezydentem, który zerwał z Koalicją Obywatelską, chcąc dogadywać się z władzami centralnymi.

Z kolei w Karpaczu, np. w radzie miasta w ogóle nie ma ludzi o afiliacjach partyjnych znanych nam z polityki ogólnokrajowej, to wszystko lokalni samorządowcy. Podziały są obecne, ale w mniejszym stopniu niż w polityce krajowej.

Jak badani patrzą na ogólne wyzwania dla kraju?

Niewiele było okazji do rozmowy o tym, więc trudno o tym coś powiedzieć. Pytaliśmy nie o ocenę rządów centralnych czy opozycji, ale w jaki sposób Warszawa mogłaby im pomóc.

Wróćmy do Ukraińców, ale nie do wojny. Obywatele Ukrainy osiedlają się w Polsce od lat, również w średnich miastach. Jak mieszkańcy ich postrzegają? Są podziały, żale czy asymilacja?

Oczywiście Ukraińcy są w średnich miastach. Wielu trafiło do lokalnych zakładów pracy a dzieci do szkół. Wielu z nich też pojechało dalej na zachód. Większość badanych mówiła, że ta część, która przyjechała asymiluje się, jest obecna i widoczna w mieście. Czasem pojawiały się głosy, ale podkreślam, bez tła nacjonalistycznego, o poczuciu materialnej nierówności. Niektórzy badani mówili, że Ukraińcy dostali bardzo dużo ze strony władz samorządowych a siedzą, mieszkają i nie chcą pracować. Takie głosy się pojawiały, ale w zdecydowanej mniejszości.

Na koniec powiedz nam coś więcej o końcowej części raportu i rekomendacjach.

Konkretne rozwiązania rozbijały się na trzy sfery. Pierwsza to Projekt Nowego Miasta oparty o wykorzystanie szczególnych uwarunkowań danego miasta i czteroelementowego systemu naczyń połączonych, o którym wcześniej wspominałem.

Druga to rola trzeciego sektora, czyli w jaki sposób władze centralne mogłyby pomóc organizacjom pozarządowym zarówno w tych miastach, jak i w całej Polsce. Kilka propozycji wysunęli badani. Pierwszy pomysł to centra wolontariatu w każdym mieście, na wzór tego w Koszalinie, które doradza i dostarcza know-how innym organizacjom, ewentualnie pośrednicząc czy koordynując większe przedsięwzięcia. Problemem wymienianym przez respondentów było to, że granty dla organizacji pozarządowych są zwykle rozpisane na jeden rok. Gdyby były przewidziane na kilka lat realizacji, można by projektować i przeprowadzać bardziej długofalowe, pogłębione działania. Kolejnym postulatem jest uproszczenie prawa o spółdzielniach socjalnych. Są one organizacjami oddolnymi, które łączą cechy przedsiębiorstwa i organizacji pozarządowej. Często mają na celu powrót członków tej spółdzielni do życia społecznego i na rynek pracy, słowem – ożywienie ludzi zmarginalizowanych. W im gorszej miasto jest kondycji, tym bardziej taka spółdzielnia jest potrzebna, ale prawo o spółdzielniach jest tak skomplikowane (również ze względu na finansowy charakter działalności spółdzielni), że po prostu boją się wchodzić w tę formułę, choć gdyby tylko było to prostsze, z chęcią by spróbowali. W miastach, gdzie jest zapaść (nie tylko średnich, ale też małych), jest to bardzo potrzebne. Państwo mogłoby ułatwić ich zakładanie poprzez uproszczenie przepisów.

Trzecią sferą są losy polskości, czyli to w jaki sposób tożsamość polska może być kultywowana, wzmacniana. Zaobserwowaliśmy, że wszystkie te miasta mają swoje szczególne wyjątkowe wspomnienia związane z polską tożsamością. Nowy Sącz ma bardzo mocne tradycje patriotyczne – był pierwszym miastem wyzwolonym z potopu szwedzkiego. Sanok jest miastem, które posiada bogate tradycje Strzelców Podhalańskich w międzywojniu, tutaj byli też Żołnierze Wyklęci, tu toczyły się walki z UPA. Piła była co prawda w granicach Niemiec, ale żyła tam aktywna polska mniejszość. W Pile urodził się też Stanisław Staszic. Chodzi o to, że każde z tych miast ma własny rezerwuar polskości – polskość postrzeganą przez własne okulary, o niepowtarzalnym smaku. Im ten rezerwuar jest lepiej wykorzystywany, tym więź z polskością może być mocniejsza. Niektórzy badani proponowali np. żeby w ramach lekcji historii w szkołach wprowadzić historię regionalną, oczywiście w ograniczonym zakresie. Żeby pokazywać, że region to droga do polskości jako tożsamości, ale poprzez szczegół, poprzez indywidualną lokalną tradycję.