Rymkiewicz w 2016 r.: „Ewuniu, kochaj Polskę”

– To zdanie, które powtarzała Ewie, kiedy Ewa była małą dziewczyną, było przypomnieniem i pouczeniem i jako takie ważne życiowe pouczenie zapisało się w naszej pamięci i już po śmierci babci Zuzanny zaczęliśmy je w naszym domu, w naszej rodzinie często powtarzać. Przypominaliśmy je sobie przy różnych okazjach, które wymagały pewnego pouczenia, ale przypominaliśmy je sobie także dlatego, że bardzo nam się to zdanie podobało. Babcia Zuzanna do mojej przyszłej żony mówiła: „Ewuniu, kochaj Polskę”. Przypomniałem sobie to zdanie i nagle moje pytania dotyczące tej nagrody, którą dostałem i o której zawiadomił mnie profesor Krasnodębski, gdzieś zniknęły, rozwiały się i znikły. Już wiedziałem, za co ją dostałem – mówił w 2016 r. podczas VI Kongresu Polska Wielki Projekt Jarosław Marek Rymkiewicz.

Jarosław Marek Rymkiewicz otrzymał podczas VI Kongresu Polska Wielki Projekt nagrodę im. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W przemówieniu stwierdził, że to dla niego „niezwykła nagroda”. „Dziękuję ci, Andrzeju, dziękuję przede wszystkim szanownej kapitule i jej przewodniczącemu, profesorowi Krasnodębskiemu. Jemu szczególnie dziękuję za telefon sprzed kilku tygodni, w którym zawiadomił mnie o tym, że przyznano mi tę nagrodę. Bardzo dziękuję. To niezwykła dla mnie nagroda. Dostałem w życiu bardzo wiele nagród. Pierwszą nagrodę literacką dostałem, kiedy byłem młodym dwudziestopięcioletnim człowiekiem. To był rok 1960, a więc ponad pół wieku temu. A potem dostałem tych nagród liczbę nieskończoną. Dostałem ich tak wiele, że nie jestem w stanie ich policzyć. A gdybym je zliczył jakimś cudem, to pewnie sam bym się zadziwił i państwo by się zadziwili. Ale ta nagroda, którą dziś odbieram, jest szczególna. Różni się od tych wszystkich nagród, które dotychczas dostałem. Jest ich ukoronowaniem i przez to tak dla mnie jest niezwykła. Dlaczego? Oczywiście dlatego, że to jest nagroda imienia Lecha Kaczyńskiego, że związana jest z imieniem wielkiego prezydenta. Ale także dlatego, że jej charakter jest jakiś inny, jej istota jest jakaś inna od istoty tych wszystkich nagród, które w życiu dostałem. Nagrody literackie przyznaje się zwykle za jakieś konkretne dzieło, za najlepszy tom wierszy wydany w minionym roku, bo to są nagrody coroczne czy doroczne, za najlepszą powieść ostatniego roku, czy za najlepszy tom esejów. A ta nagroda jest jakaś inna. Kiedy zatelefonował do mnie profesor Krasnodębski i powiedział mi, że tę nagrodę dostałem, chciałem go zapytać: „Panie profesorze, ale za co ja ją dostałem?”. Chciałem zapytać, ale nie miałem śmiałości, bo takie pytanie: „A ta nagroda to za co?” wydało mi się niestosowne, a nawet niegrzeczne, jakieś brutalne. Wobec tego zamilczałem tę sprawę, a profesor Krasnodębski też mi nie powiedział, za co dostałem tę nagrodę. Jakoś nie przyszło mu to do głowy, pewno uznał, że świetnie wiem, za co jest ta nagroda. Odłożyłem słuchawkę i zaraz miałem ochotę zatelefonować do profesora, żeby go jednak zapytać: „Panie profesorze, za co?”. Ale znów zabrakło mi śmiałości” – opowiadał o okolicznościach przyznania nagrody poeta.

„Był późny wieczór, położyłem się spać, ale jakoś nie mogłem zasnąć. I myślałem, za co ja właściwie tę nagrodę dostałem, czym sobie na nią zasłużyłem. Gdyby to była, myślałem, nagroda za jakąś konkretną książkę, na przykład za moje ostatnie historyczne dzieło eseistyczne, to profesor Krasnodębski by mi to z pewnością przez telefon powiedział. Powiedziałby: „Panie profesorze, nagrodziliśmy pana za książkę Reytan. Upadek Polski”. Gdyby to była nagroda za całość mojej twórczości, to też by mi to mógł z pewnością powiedzieć. „Nagrodziliśmy pana za wszystkie książki, które pan napisał i wydał”. Jest ich bardzo wiele. Ale niczego takiego nie powiedział. Zostawił mnie w niepewności. Myślałem nad tym długo, wreszcie zasnąłem, to było kilka tygodni temu, i obudziłem się bardzo wcześnie, było już jasno, była czwarta czy piąta rano, i natychmiast zacząłem znów rozmyślać na ten temat, skąd ta nagroda, co ona znaczy w moim życiu, za co? Pomyślałem sobie, że jeśli nie jest to nagroda za jedną książkę albo nagroda za wszystkie książki, to może jest to nagroda za to, że ja w życiu zrobiłem coś dobrego moim pisaniem. Ale nie klaszczcie, bo ja niczego dobrego moim pisaniem w życiu nie zrobiłem. Daje się nagrody ludziom, którzy coś dobrego zrobili, na przykład strażakowi, to jest reguła pewna, który wyniósł dziecko z płonącego domu, daje się nagrodę za to, że zrobił coś dobrego naprawdę” – dodał.

Poeta w dalszej części wywodu stwierdził, że w końcu doszedł do powodu, dla którego przyznano mu nagrodę. „Ale nie, pomyślałem sobie, przecież szanowna kapituła i profesor Krasnodębski wiedzą, że ja jestem radykalnie nietzscheański, że jestem radykalnym nietzscheanistą. No może radykalnym postnietzscheanistą i że uważam, iż literatura nie ma nic wspólnego z dobrem i złem. Jest poza dobrem i złem, tak jak wszystkie sztuki piękne. Jest poza dobrem, a nawet ponad dobrem i złem, ponieważ należy do tej wyższej sfery naszego istnienia. Sfery, która rozciąga się bardzo wysoko ponad sferą moralności. Kto mówi, że pisze, żeby zrobić coś dobrego, żeby jakiś dobry skutek spowodować, nie jest pisarzem, jest moralistą, który udaje pisarza, a więc jest oszustem. Największe dzieła polskiej kultury nie są w swoich skutkach ani dobre, ani złe. Mazurki Chopina nie są ani dobre, ani złe, są tylko piękne. Sonety krymskie także nie są ani dobre, ani złe, nie propagują żadnego dobra, ani żadnego zła, są tylko piękne. No więc, pomyślałem sobie, że szanowna  kapituła nie mogła mnie takiego nietzscheanisty nagrodzić za to, że propaguję dobro. I tak rozmyślając o bladym świcie majowym, trochę przysnąłem, jak to się zdarza komuś, kto nie całkiem się obudził, i po chwili moje myśli, to też się zdarza w półśnie, poszybowały w zupełnie inną stronę. Odbiegły od tej nagrody i przypomniałem sobie słowa, które babcia mojej żony, Zuzanna Gawska, powtarzała wielokrotnie Ewie, kiedy Ewa nie była jeszcze moją żoną, bo była małą dziewczyną. Jedno zdanie bardzo krótkie, składające się tylko z dwóch słów. Te zdania były rodzajem przypomnienia i pouczenia, jakie należy dawać dzieciom, ale także i dorosłym w ciężkich czasach. Babcia Zuzanna Gawska żyła w bardzo ciężkich czasach. Już dawno jej nie ma między nami. Zmarła w połowie lat sześćdziesiątych minionego wieku. Przeżyła, co jest oczywiste, dwie wojny, przeżyła także, to już było dość wyjątkowe, rewolucję bolszewicką w Baku, gdzie jej mąż, a dziadek Ewy, był inżynierem w kopalniach. Przeżyła artyleryjskie bombardowanie Baku, przeżyła bolszewicką rewolucję w Baku, przeżyła oblężenie Baku, przeżyła Turków w Baku, przeżyła rzeź w Baku, potem z dwojgiem małych dzieci, jednym z tych dzieci była moja późniejsza teściowa, wróciła do Polski, dokładnie tak samo jak bohaterowie Przedwiośnia Stefana Żeromskiego. To zdanie, które powtarzała Ewie, kiedy Ewa była małą dziewczyną, było przypomnieniem i pouczeniem i jako takie ważne życiowe pouczenie zapisało się w naszej pamięci i już po śmierci babci Zuzanny zaczęliśmy je w naszym domu, w naszej rodzinie często powtarzać. Przypominaliśmy je sobie przy różnych okazjach, które wymagały pewnego pouczenia, ale przypominaliśmy je sobie także dlatego, że bardzo nam się to zdanie podobało. Babcia Zuzanna do mojej przyszłej żony mówiła: „Ewuniu, kochaj Polskę”. Przypomniałem sobie to zdanie i nagle moje pytania dotyczące tej nagrody, którą dostałem i o której zawiadomił mnie profesor Krasnodębski, gdzieś zniknęły, rozwiały się i znikły. Już wiedziałem, za co ją dostałem” – spuentował Jarosław Marek Rynkiewicz.