Wojna o talenty. Jak państwa walczą o najzdolniejszych?

„W 2020 r. sama tylko grupa państw OECD, licząca 1,2 miliarda ludności (nie uwzględniając Meksyku), będzie się musiała zmierzyć z deficytem wysoko wykwalifikowanej siły roboczej rzędu około 40 milionów, siły niezbędnej w walce o startupy oraz aby w ogóle dotrzymać kroku w boju o utrzymanie się na globalnych rynkach” – pisze dla „Wszystko Co Najważniejsze” laureat medalu „Odwaga i Wiarygodność” prof. Gunnar Heinsohn.

Heinsohn przekonuje w swoich książkach i artykułach, że o rozwoju społeczeństw decyduje dosyć wąska grupa matematycznie uzdolnionych specjalistów. Przywołuje badania, wedle których w Azji Wschodniej odsetek młodzieży o tego typu talentach wynosi od 30 do 50 proc. W każdym roczniku, czyli 2-3 razy więcej niż w Europie Wschodniej oraz 6-krotnie więcej niż w Niemczech i 12-krotnie więcej niż we Francji.

Co jest kluczowe – elity państw zdają sobie z tego sprawę i wzajemnie podbierają sobie najzdolniejszych. Heinsohn przywołuję książkę Stevena M. Hankina „Wojna o talenty” z 1997 w którym autor przedstawia wewnętrzną walkę pomiędzy firmami oraz odkrycie amerykańskich koncernów, że równie dobrze mogą „importować” talenty zza granicy.

„Warto się zastanowić, dlaczego dziś tuzin wśród dwudziestu światowych koncernów o największej liczbie posiadanych patentów z zakresu sztucznej inteligencji pochodzi właśnie z Japonii” – pisze Heinsohn przywołując obrady Ligi Narodów z 1919 roku, podczas których Japonia chciała uchwalić deklarację o powszechnej ludności ludzi jednak USA, Australia i Nowa Zelandia zablokowały deklarację w obawie przed… masowego napływu migrantów z Azji Wschodniej.

Dalej Heinsohn analizuje model imigracji w zachodnim świecie. „Toteż cały anglosaski świat posiada obecnie 14 milionów nowych obywateli, wywodzących się właśnie Azji Wschodniej. Kontynentalna Europa Zachodnia i Południowa postawiły natomiast na 17 milionów muzułmanów. Ci jednak zmniejszają tempo rozwoju, i to wcale nie z powodu swojej religii, a dlatego, że przeważnie pochodzą z państw o sektorach wymagających niższych kwalifikacji” – pisze.

„Kluczową różnicą między owymi dwoma zachodnimi blokami jest wszakże fakt, że Anglosasi, zanim kogokolwiek przyjmą, wpierw domagają się poświadczenia kompetencji, podczas gdy Europa Zachodnia generalnie przybyszy przyjmuje na zasadzie „kultury gościnności”, w nadziei, że całą resztę załatwi własny system oświaty, co jednak dotychczas się nie sprawdziło” – dodaje.