Był mistrzem małych form

Laudacja na cześć śp. Marka Nowakowskiego.

Trzy tygodnie temu był jeszcze z nami. Jeszcze niedawno rozmawialiśmy z nim o kulturze w tematach tegorocznego Kongresu. Dziś trudno uwierzyć, że nie siedzi gdzieś tu na sali, uśmiechając się ironicznie, jak to miał w zwyczaju.

Opublikował ponad 60 książek, a jeśli policzyć ich wznowienia, to tę liczbę można by co najmniej podwoić. Przez 79 lat swojego życia – urodził się w 1935 r. – 57 lat poświęcił literaturze. I choć często porównywał się do rzemieślnika, a swoje pisanie do uprawiania konkretnych zawodów, to literatura była jego namiętnością, pasją, a przede wszystkim najbardziej precyzyjnym i tajemniczym instrumentem badania rzeczywistości – a także sensem i misją jego życia.

Był bez wątpienia mistrzem małych form.

Przede wszystkim opowiadań, które stanowią znakomitą większość w jego dorobku, ale także felietonów, a ponadto autorem kilku minipowieści, scenariuszy filmowych czy słuchowisk. Nie wspominając o trudnej do policzenia liczbie wywiadów, rozmów czy komentarzy, których zawsze chętnie udzielał.
Nie chodzi jednak o to, że formy literackie, które uprawiał, były krótkie, lecz o ich niezwykłą kondensację, do której dochodził bardzo długo, wielokrotnie poprawiając, przepisując, cyzelując utwory i zdania, które czytelnikom mogą się wydawać, jakby były rzucone, gotowe na papier.

W pisaniu był wymagającym mistrzem słowa, który do perfekcji opanował sztukę językowej precyzji, maksymalnego skrótu, budowania sensu za pomocą jednego zdania lub jego równoważników, a bardzo często pojedynczych słów.

Bardzo wcześnie nazwano go mistrzem małego realizmu, portrecistą społecznych marginesów, kronikarzem świata, który odchodzi.

Dziś jednak widać, jak powierzchowne były to kwalifikacje. Wywodził się z rodziny patriotycznej. We wczesnej młodości, która przypadła na rozkwit stalinizmu w Polsce, został – zaczadzony – jak pisze o tym w „Dzienniku” komunistyczną propagandą. Nastolatek stał się na chwilę bolszewickim neofitą, fanatykiem-agitatorem, przerażającym swoimi wypowiedziami nawet własnych rodziców. Uratowało go miejsce urodzenia – przedmieście Warszawy i jego mieszkańcy, w których życiu, niepodatnym na ideologiczne zdziczenie, odkrył nieznaną sobie siłę.

To wtedy, gdy miał około siedemnastu lat, w fascynacji – jak do dziś się mówi ludźmi z marginesu, w losach i charakterach złodziejaszków, kombinatorów, pijaczków, książąt nocy, niebieskich ptaków, Napoleonów zaułków czy prostytutek, odkrył nie margines, lecz centrum świata. Ostoję prawdziwego życia tzn. jego niepowtarzalności, barwności, źródła i esencji jego trwałości i niezniszczalności, a przede wszystkim – wolności. Twarde reguły ferajny były dla niego zdrowsze niż mimikra uwikłania w oficjalne życie. Prosty podział na swoich i obcych w ślad za wyraźnym odróżnianiem prawdy i kłamstwa, wierności i zdrady, dobra i zła. Odrzucenie wszelkich form komunizmu. I podstawowy cel życia: najpierw wywalczyć, a potem obronić swoją wolność.

Marek Nowakowski w życiu swoich bohaterów odkrył przeciwieństwo ideologii, jej kłamstw i cynizmu.

Odkrył w Polsce enklawy rządzone przez jasny kodeks wartości, całkowicie wyrugowany przez komunizm z życia publicznego. Dlatego jego utwory – a musimy je już dziś traktować już jako jedno wielkie dzieło – nie są opisem zanikającego, choć barwnego miejskiego folkloru, co jeszcze dziś mu przypisuje pokaźna część krytyków, ale są eposem rycerskim Polski pojałtańskiej. Jego bohaterowie to uosobienie podstawowych wartości etosu rycerskiego – wolności i odwagi, niezależności, honoru, siły woli czy wierności sprawom przegranym. To z niego wywodzi się w utworach Nowakowskiego wierność przeszłości, światu niszczonemu i plugawionemu. Ale także walczącemu.

Na studiach prawniczych, których nie ukończył, w latach 50. czuł się jak w podróży przez obcy kraj.

Studiował, ale był w opozycji. I pozostał w niej do końca życia, pod drodze uczestnicząc we wszystkich możliwych formach opozycyjnego życia literackiego i publicznego. Jego podpis można odnaleźć pod najważniejszymi protestami, a jego teksty niemal we wszystkich opozycyjnych pismach, po dzień dzisiejszy. W ostatnich latach życia przewodniczył kapitule Nagrody im. Józefa Mackiewicza.


To, co w życiu podstawowe, silne, gwarantujące nienaruszalny fundament społeczny Marek Nowakowski dostrzegł w bezpośrednich relacjach pomiędzy konkretnymi ludźmi.

Stąd w jego utworach stale poszerzane kręgi znajomych, pielęgnowane – choćby tylko w pamięci – bliższe i dalsze znajomości, portrety jednostek i grup połączonych wspólnymi wartościami, losami czy doświadczeniami. To dzięki temu etosowi przyszły pisarz przekroczył smugę cienia, odkrył w sobie siłę oporu, twardy grunt pod stopami, pozwalający mu jednym ruchem odrzucić skórę agitatora. Stanął wtedy w obronie kolegów, którzy poszli na tzw. włam, a kuszony przez funkcjonariuszy peerelowskich służb, namawiany do złożenia donosu, odmówił jakiejkolwiek współpracy. Odnalazł w tym swoją największą siłę – niezależność, którą niósł przez całe życie we wszystkim, co robił, co mówił i o czym pisał. I pogardę dla donosicieli.

Tej niezależności pisarz strzegł przez całe życie jak źrenicy oka – nie dać się uwikłać, nie wejść na drogę żadnej oficjalnej kariery, nie pełnić żadnych funkcji, nie piastować urzędów czy stanowisk.

Nie jest prawdą, że pisał tylko o ludziach tzw. marginesu. Miał ogromną wyobraźnię społeczną. Opisywał wszystkie grupy, warstwy społeczne – pisarzy, artystów, urzędników, polityków, rzemieślników, celebrytów. Doskonale rozumiał mechanizmy polityki i zjawisk społecznych. Ukrywał swoją wielką literacką erudycję, choć znakomicie znał i interpretował utwory wielu pisarzy polskich i zagranicznych. O dwóch – całkowicie różnych – wspominał najczęściej. Pierwszym był jego ukochany William Faulkner, który zafascynował go bogactwem i niejednoznacznością opowieści o ludziach amerykańskiego południa. Drugim – co nas bardzo zbliżyło – był Józef Mackiewicz, w którego twórczości odkrył własne fascynacje: odwagę łamania tabu, niezależność wartą każdej ceny i siłę prawdy w literaturze.

Marek Nowakowski odkrył i utrwalił w swoich utworach wartość i antysystemową siłę lokalności.

Wszystko, o czym pisze w swych utworach, rozgrywa się w małych kręgach, należy od pamięci konkretnych ludzi – czasem do kilku, kilkunastu, co najwyżej kilkudziesięciu osób, do małych grup, środowisk, enklaw. Wszystko, o czym pisał, jakbyśmy dziś powiedzieli, było własne, podmiotowe i wyjątkowe, a przez to skierowane przeciw każdej postaci mainstreamu.
W swoich utworach Nowakowski stworzył jedyny w swoim rodzaju słownik tego, co na jego oczach odchodziło w przeszłość: lokalnych nazw miejsc, rzeczy, restauracji, melin, knajp, grypsery i ksywek ludzi.

Zapisując, kolekcjonował te nazwy i nazwiska, słowa i przezwiska, widoki i powidoki, anegdoty, sytuacje, gesty, sposoby mówienia, zachowania, części ubiorów – jak najrzadsze, jedyne w swoim rodzaju szlachetne kamienie, bezcenny kruszec rzeczywistości, z którego budował niepowtarzalność swojego świata, niepodatnego na czyjekolwiek zawłaszczenie. Gromadząc z jubilerską dokładnością tysiące na pozór nieistotnych okruchów rzeczywistości, przywracał jej własny język, styl, jakby powiedział fason – jedyny w swoim rodzaju wymiar istnienia, jakiego była za jego życia pozbawiona przez komunistyczny czy ideologiczny frazes. Kilkoma słowami potrafił nakreślić kariery funkcjonariuszy nowego świata, rozpoznawał ich język, powtarzalne do znudzenia argumenty, zachowania, styl bycia.

W ocenach bywał bezwzględny, ale każda z jego postaci miała dla niego swoją godność – nikogo nigdy nie ranił i nie obrażał. Pokazał w swoich utworach ludzi niezwykłych w swoich na pozór zwykłych zachowaniach i sytuacjach, ale także – z nie mniejszą pasją – groźne, śmieszne, a niekiedy żałosne wytwory społecznych procesów tzw. wzrostu i upadku władzy i jej degrengolady. Wszystko, co opisał za jego zbyt krótkiego życia, złożyło się na przemijającą postać świata, w którym żył. Dziękuję.

Włodzimierz Bolecki