Mateusz Łakomy: Dzieci nie będzie tam, gdzie nie ma związków
Wobec narastającego kryzysu demograficznego warto zapytać, jakie bariery sprawiają, że młodzi ludzie odkładają lub rezygnują z rodzicielstwa. W tym tekście wskazuję, że kluczową przeszkodą nie są wcale świadczenia socjalne czy ulgi podatkowe, ale przede wszystkim trudności w budowaniu trwałych związków i zdobywaniu niezależności materialnej, zwłaszcza mieszkania. Analizuję też rolę systemu emerytalnego, wpływ kultury masowej na postrzeganie rodzicielstwa oraz skuteczność dotychczasowych polityk rodzinnych. Wnioski są jasne: aby zatrzymać spadek dzietności, trzeba usunąć bariery pierwszorzędne – te, które naprawdę decydują o decyzji posiadania dzieci.
Procesy demograficzne mają dynamikę rozłożoną w czasie, dlatego głosy naukowców ostrzegających, że Polska – podobnie jak inne kraje rozwinięte – stanie w obliczu starzenia się społeczeństwa i spadku liczby urodzeń, pojawiały się już w latach 90. Dziś widzimy, że prognozy te niestety się zmaterializowały.
Aby zrozumieć przyczyny kryzysu, warto przyjrzeć się barierom, które zniechęcają młodych ludzi do rodzicielstwa. Co istotne, pragnienie posiadania dzieci wciąż istnieje: Polacy deklarują, że chcieliby mieć średnio 2–2,1 dziecka. Jeśli więc realny wskaźnik dzietności jest znacznie niższy, musi to oznaczać, że naturalny proces został zakłócony przez czynniki zewnętrzne. To dobra wiadomość, bo niemal wszystkie te bariery można w jakimś stopniu ograniczać poprzez politykę publiczną i inne formy ludzkiego działania. Dlatego możliwe jest wyobrażenie sobie „demograficznej wiosny”, choć wymaga ona długotrwałego i konsekwentnego wysiłku.
Pierwszym etapem na drodze do posiadania dzieci jest stworzenie stabilnego związku. Co do formy tego związku, statystyki pokazują, że to małżeństwa częściej i liczniej decydują się na potomstwo niż pary w związkach nieformalnych. Niestety, tutaj pojawia się jeden z najpoważniejszych problemów – w Polsce, podobnie jak w wielu krajach rozwiniętych, rośnie liczba singli w wieku wchodzenia w związki i decydowania się na dzieci. Szczególnie jaskrawym przykładem jest Korea Południowa, gdzie deficyt związków stał się zjawiskiem masowym.
W kulturach rozwiniętych niestety załamała się zdolność młodych ludzi do tworzenia wczesnych i trwałych relacji. To właśnie brak stabilnych związków staje się największą pojedynczą przyczyną kryzysu demograficznego – bo dzieci pojawiają się tam, gdzie wcześniej powstały relacje oparte na zaufaniu i trwałości, niezależnie od medialnych doniesień o parach „bezdzietnych z wyboru”, których jest bardzo mało.
Na ten problem nakłada się zjawisko rozwarstwienia ze względu na płeć. Coraz więcej kobiet z wyższym wykształceniem przenosi się do dużych miast, podczas gdy wielu mężczyzn zostaje w rodzinnych miejscowościach, często z niższym poziomem wykształcenia. Powstaje niedopasowanie – część mężczyzn wypada z rynku matrymonialnego, a dla wykształconych kobiet brakuje partnerów spełniających ich oczekiwania.
Z tego płynie ważny wniosek: potrzebujemy nie mniej, lecz więcej absolwentów studiów i wysokiej jakości kształcenia średniego. Badania pokazują, że osoby lepiej wykształcone – zwłaszcza mężczyźni – później zakładają rodziny, ale w dłuższej perspektywie mają więcej dzieci. Wynika to z wyższego statusu materialnego, większego kapitału ludzkiego i lepszej stabilności relacji osób wykształconych, a w przypadku mężczyzn, dodatkowo z ich większej zdolności do wejścia w związek. Tu jest ważna dostępność miejsc na studiach, które preferują mężczyźni, szczególnie na studiach politechnicznych.
Kolejną barierą pierwszorzędną jest sytuacja mieszkaniowa. Dla młodych par warunkiem decyzji o pierwszym dziecku jest najczęściej posiadanie własnego mieszkania – w przeciwieństwie do wcześniejszych pokoleń, które częściej zaczynały od mieszkania z rodzicami.
Problem polega na tym, że choć w Polsce buduje się wiele mieszkań, tylko niewielki procent kredytów hipotecznych trafia do osób przed 30. rokiem życia. To pokazuje, że młodzi dorośli mają ograniczony dostęp do własności, co skutecznie opóźnia moment, w którym decydują się na potomstwo. Miarą sukcesu polityki mieszkaniowej powinna więc być nie tyle liczba oddanych lokali, co liczba tych, które realnie trafiły do młodych ludzi, tj. dwudziestoparolatków.
Na dalszym planie znajdują się klasyczne narzędzia polityki rodzinnej: żłobki, przedszkola, urlopy rodzicielskie, ulgi podatkowe czy świadczenia finansowe w rodzaju 800+. Choć ważne z punktu widzenia komfortu rodziny i wymieniane najczęściej w popularnych dyskusjach o demografii, ich wpływ na dzietność niestety okazuje się ograniczony a kulturowe skupienie na nich utrudnia jednocześnie adresowanie wymienionych powyżej przyczyn pierwszorzędnych.
Podobnie przeceniany jest wpływ retoryki antynatalistycznej w skandalizujących medialnych artykułach. Sama krytyka posiadania dzieci w mediach nie zniechęca par, które już żyją w stabilnych związkach. Kluczowe znaczenie ma jednak bardziej subtelny mechanizm – obecność dzieci w otoczeniu młodych dorosłych. To ona normalizuje rodzicielstwo i czyni je czymś naturalnym. Ciekawym przykładem są badania australijskie: nastolatki, którym wręczano krzyczące i płaczące lalki symulujące opiekę nad dzieckiem (mające zniechęcić do macierzyństwa), zachodziły w ciążę częściej niż grupa kontrolna[1]. Widać więc, że kontakt z „dzieckiem” – nawet sztucznym – wzmacniał w nich pragnienie rodzicielstwa.
Z drugiej strony, kultura masowa konsekwentnie prezentuje nam świat pozbawiony dzieci. Serialowe i medialne narracje, media społecznościowe czy show-biznes wtórnie czynią rodzicielstwo czymś abstrakcyjnym, niepasującym do współczesnych stylów życia. Prawdziwą „edukacją demograficzną” byłoby zatem wprowadzanie pozytywnego (a nawet neutralnego) obrazu rodzicielstwa i dzieci do przestrzeni publicznej i kultury. A jeszcze ważniejsze – by małe dzieci były po prostu wokół nas obecne, i w świecie realnym i mediach społecznościowych.
Warto podkreślić również rolę systemu emerytalnego. Realne wydaje się pozytywne wpłynięcie na dzietność poprzez takie skalibrowanie systemu emerytalnego, które zapewniałoby namacalną i nieodłożoną w czasie korzyść materialną dla rodziców. Powiązanie emerytury z liczbą dzieci, np. w formie części składek przekazywanych bezpośrednio rodzicom, dałoby młodym ludziom namacalny argument za decyzją o potomstwie.
Jak opisałem obszernie w pracy „Demografia jest przyszłością”[2], demografia jest zagadnieniem złożonym i wieloczynnikowym. Wydaje się, że największą przeszkodą na drodze do demograficznej odbudowy jest kryzys związków; bez stabilnych relacji trudno mówić o dzieciach. Tuż za nim plasują się warunki materialne młodych dorosłych, zwłaszcza niestabilność zatrudnienia młodych, ale też dostępność mieszkań. Dopiero w dalszej kolejności należy myśleć o popularnie omawianych programach rodzinnych czy działaniach kulturowych.
Odbicie demograficzne i powrót do zastępowalności pokoleń są możliwe, ale nie nastąpią same z siebie. Potrzebny jest długotrwały proces eliminowania barier, który będzie tym trudniejszy, im dłużej będziemy zwlekać. Nawet jeśli uda się zahamować spadek dzietności, liczebność społeczeństwa będzie jeszcze przez wiele lat maleć. Każda kolejna dekada opóźnienia sprawi, że odbudowa stanie się bardziej kosztowna i wymagająca. Polska ma jeszcze czas i zasoby, aby działać na rzecz przyszłego „odbicia” – ale musi to zrobić teraz.
Mateusz Łakomy – Ekspert ds. demografii, menedżer i konsultant. Autor obszernego studium “Demografia jest przyszłością. Czy Polska ma szansę odwrócić negatywne trendy”. Członek European Association of Population Studies.
Powyższy artykuł powstał w następstwie spotkania Demograficzna Zima zorganizowanym w ramach cyklu spotkań dyskusyjnych Polska Nowego Ćwierćwiecza Fundacji Polska Wielki Projekt.
[1] https://www.theguardian.com/society/2016/aug/26/girls-exposed-electronic-babies-more-likely-pregnant-study
Social media