Wiliński: wszyscy bardzo mocno analizują, kto dokonuje inwestycji na ich terenie
Wszystkie państwa zaczynają bardzo mocno dbać o swój rynek wewnętrzny i analizować, kto dokonuje inwestycji na ich terenie. Nawet pozornie liberalni Niemcy. W Niemczech była bardzo duża dyskusja mniej więcej 3 lata temu, kiedy chińska spółka przejęła producenta niemieckich robotów Kuka. To jest największy producent robotów przemysłowych na rynku niemieckim i tak naprawdę Niemcy byli przerażeni, bo to jest bardzo dobra technologia, rodowy klejnot. – mówił podczas XIII Kongresu Polska Wielki Projekt prof. Witold Wiliński, prezes GPW Tech S.A.
Wiliński brał udział w debacie „Made in Poland – polski sukces zagranicą”, w której uczestniczyli również: były wicepremier Jacek Sasin oraz Jerzy Athanasiadis, prezes Polsko-Greckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Dyskusję moderował dziennikarz oraz prezes zarządu Fundacji Polska Wielki Projekt Grzegorz Górny.
Naukowiec scharakteryzował proces i warunki ekspansji polskich przedsiębiorstw zagranicę oraz obecne otoczenie międzynarodowe wokół tego typu inwestycji. „Na początku powinniśmy sięgnąć do genezy tego, co mamy w tym momencie, czyli sytuacji dotyczącej polskich inwestycji zagranicą i zmiany systemu z systemu gospodarki planowanej na system wolnorynkowy. Takim pierwszym podstawowym problemem i trudnością, jeżeli chodzi o ekspansję polskich firm zagranicą po roku 1989 roku, był po pierwsze, brak kapitału i po drugie, całkowity brak doświadczenia polskich przedsiębiorstw i przedsiębiorców w działaniu na rynkach zagranicznych. I oczywiście podobna sytuacja była w Czechach, na Węgrzech, w Estonii, w krajach naszego regionu. Natomiast i teoria, i praktyka, jeżeli chodzi o ekonomię i procesy internacjonalizacji przedsiębiorstw, mówi, że w mniejszych państwach ta ekspansja zaczyna dokonywać się szybciej, bo rynek wewnętrzny jest mniejszy. Jeżeli średnie przedsiębiorstwo chce się rozwijać i chce się stać dużym przedsiębiorstwem, to o wiele szybciej zaczyna wychodzić na rynki zagraniczne. Jeżeli chodzi o Europę Zachodnią, oczywiście może być przykładem Belgia czy Holandia, gdzie poziom tej internacjonalizacji przedsiębiorstw jest bardzo duży. Natomiast jeżeli chodzi o nasz region, to jest bardzo dużo przykładów z Estonii czy Czech. U nas ten proces umiędzynarodowienia, inwestowania przez polskie przedsiębiorstwa, przebiegał z lekkim opóźnieniem w stosunku do tych krajów. Jeżeli spojrzymy na dane statystyczne publikowane co roku przez UNCTAD czy publikowane przez Narodowy Bank Polski, to w tym momencie wartość inwestycji, które trafiają rocznie do Polski, czyli są inwestowane przez zagranicznych inwestorów w Polsce, w stosunku do inwestycji, które polskie przedsiębiorstwa inwestują zagranicą, wynosi 10:1. Czyli 10 razy więcej trafia do nas kapitału zagranicznego, a my inwestujemy zagranicą mniej więcej 10% tego, co do nas trafia. I to też w pewnym sensie jest naturalne. Bo z tego, co mówi teoria i z tego, co mówi praktyka, to państwa i przedsiębiorstwa z tych państw są w stanie inwestować więcej zagranicą w momencie, gdy stopniowo rośnie PKB. Jeżeli porównamy ten stosunek inwestycji napływających do inwestycji wychodzących z Polski w stosunku do najbardziej rozwiniętych krajów na świecie, to mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia, ale jesteśmy cały czas na ścieżce wzrostowej (…) To jest bardzo interesujący temat i w zasadzie nawiązując do tego, co powiedział premier Sasin, w gospodarce światowej mamy w tym momencie do czynienia z pewnego rodzaju zmianą paradygmatu. Paradygmatu liberalnego na bardziej konserwatywny, dbający o własne interesy. I to, co jest bardzo interesujące, jeżeli chodzi o międzynarodowe przepływy inwestycyjne, że zmiana tego paradygmatu zaczęła się w Stanach Zjednoczonych. To Stany Zjednoczone już kilkanaście lat temu jako pierwsze wprowadziły przepisy dające możliwość blokowania niepożądanych inwestycji zagranicznych. W Stanach Zjednoczonych te przepisy są stosowane między innymi w stosunku do przedsiębiorstw chińskich, kontrolowanych przez chiński rząd. Kolejnym takim etapem zmiany tego paradygmatu było wprowadzenie podobnych przepisów w Niemczech. W Polsce to zostało dokonane mniej więcej 2 lata temu w trakcie pandemii. Czyli wszystkie państwa zaczynają bardzo mocno dbać o swój rynek wewnętrzny i analizować, kto dokonuje inwestycji na ich terenie. Nawet pozornie liberalni Niemcy. W Niemczech była bardzo duża dyskusja mniej więcej 3 lata temu, kiedy chińska spółka przejęła producenta niemieckich robotów Kuka. To jest największy producent robotów przemysłowych na rynku niemieckim i tak naprawdę Niemcy byli przerażeni, bo to jest bardzo dobra technologia, rodowy klejnot. Chińczycy weszli, kupili to, i Niemcy zaczęli się zastanawiać nad wzmocnieniem mechanizmów dotyczących ochrony ich wewnętrznego rynku. Natomiast odpowiadając już konkretnie na pana pytanie odnośnie klimatu dla polskich inwestycji zagranicą… Większość inwestycji na samym początku procesu internacjonalizacji dokonuje się w krajach sąsiednich o bliskości kulturowej, bliskości gospodarczej, czyli w pierwszym etapie, jeżeli chodzi o polskich inwestorów, to jest rynek czeski, to jest rynek słowacki, to jest rynek niemiecki, kraje bałtyckie, częściowo Ukraina. I tam jesteśmy bardzo pozytywnie odbierani” – podkreślił. Wiliński został spytany o pomoc państwa. „Zupełnie innej pomocy od państwa wymagają małe przedsiębiorstwa czy przedsiębiorstwa średnie. Innej pomocy potrzebują przedsiębiorstwa, które są duże. I wreszcie też bardzo dużo zależy od tego, gdzie te przedsiębiorstwa chcą inwestować na zagranicznych rynkach. Jeżeli małe przedsiębiorstwo chce wejść na jakiś zagraniczny rynek, obojętnie czy z eksportem, czy chce dokonać jakiejś inwestycji, to tak naprawdę współpraca i na poziomie dyplomatycznym, i na poziomie instytucji typu PAIH czy zabezpieczenia kredytowe KUKE, one są jak najbardziej ważne. I one takim małym przedsiębiorstwom mogą pomóc. Natomiast jeżeli przedsiębiorstwo osiąga już pewną średnią skalę na polskim rynku, ma zdobytych kontrahentów, do których eksportuje na rynkach zagranicznych, to ono jest o wiele sprawniejsze i jest w stanie dokonywać tej ekspansji w miarę samodzielnie, bez wsparcia instytucji rządowych. Natomiast jest jeszcze jedna kategoria. Jeżeli przedsiębiorstwa chcą dotrzeć na rynki, które nie są rynkami tak liberalnymi, jak rynek Unii Europejskiej, gdzie nie ma żadnych ograniczeń w przepływie towarów, usług, czyli mówię na przykład o rynku afrykańskim czy rynku niektórych państw Ameryki Południowej, czy rynkach azjatyckich, to wtedy wsparcie instytucji rządowych jest jak najbardziej konieczne. I idąc dalej w tym rozumowaniu, jeżeli spojrzymy na sposób działania Niemców, kiedy Angela Merkel leciała do Pekinu, to z nią w samolocie lecieli przedstawiciele zarządów wszystkich największych spółek niemieckich. I my też nie powinniśmy się bać działać w ten właśnie sposób. Trzeba być świadomym, że siła naszego państwa nie zależy tylko i wyłącznie od tego, w jaki sposób przedsiębiorstwa funkcjonują na naszym rynku wewnętrznym, ale też od pozycji tych przedsiębiorstw na rynkach międzynarodowych. To jest pewien etap ewolucji gospodarczej, o którym tak naprawdę 10 czy 15 lat temu nikt w Polsce nie myślał, a my już jesteśmy na tyle dojrzali, że powinniśmy tego typu działania jak najbardziej wspierać” – stwierdził.
Pomimo zapóźnienia, Polska może nadgonić bogaty Zachód pod kątem ekspansji zagranicznej. „Patrząc na polskie przedsiębiorstwa i polską gospodarkę w kontekście ich ekspansji na rynki międzynarodowe, musimy brać pod uwagę, że my jako kraj mamy opóźnienie w tym zakresie w stosunku do Stanów Zjednoczonych, do Niemców, Holendrów, Francuzów i tak dalej. Ale to nie oznacza, że to jest coś nie do nadrobienia. Jeżeli spojrzymy na gospodarkę japońską po wojnie, jej stopień internacjonalizacji, jej ekspansję zagraniczną, która nastąpiła w latach 70. z bardzo dobrym rezultatem, to okazuje się, że to jest możliwe. Jeżeli spojrzymy na gospodarkę Korei Południowej, która była po II wojnie światowej biednym krajem rolniczym, i zobaczymy, jak mocno obecne są firmy koreańskie w tym momencie na całym świecie, to też widzimy, że jest to coś, co jest do zrobienia. Z reguły jeżeli jest jakieś zapóźnienie w procesie inwestowania, wymiany zagranicznej w stosunku do tych światowych liderów, to trzeba przyjąć jakąś strategię doganiania tych, którzy już mają dosyć mocno opanowane pozycje strategiczne. Co robią Chińczycy? Nie inwestują w pierwszej kolejności w Unii Europejskiej czy w Stanach Zjednoczonych. Oni na początku starają się opanować swoje bliskie rynki azjatyckie, później wchodzą do Afryki, później do Ameryki Południowej. W momencie, gdy nabiorą doświadczenia, gdy osiągną pewien efekt skali, dopiero wtedy zaczynają wchodzić na najbardziej rozwinięte rynki. I tu, nawiązując do pana pytania, czy łatwiej jest wejść na rynek, który spoza Unii Europejskiej? Oczywiście, czasami tak, ale to wymaga pewnych dostosowań w sposobie prowadzenia biznesu, w sposobie rozmawiania z tym biznesem zewnętrznym. Dobrym przykładem jest właśnie przejęcie giełdy w Armenii. Jest to państwo tak zwanej bliskiej Azji, dosyć bliskie nam kulturowo, oczywiście z innymi regulacjami, ale z bardzo dobrą perspektywą rozwoju. Jednocześnie, co też obserwujemy, szczególnie w krajach azjatyckich, w tym momencie od strony geopolitycznej jest bardzo mocne przesunięcie, oderwanie się od wpływów rosyjskich. To pokazuje sytuacja w Kazachstanie, w Azerbejdżanie, w Armenii, wszystkie te kraje odwracają się od Rosji, od technologii rosyjskich. Oczywiście w tym momencie chcą tam wejść Chińczycy, ale to nie oznacza, że my też nie powinniśmy próbować” – zaznaczył. Skomentował również wpływ unijnej polityki klimatycznej na polską gospodarkę. „Tak, chciałem wrócić do pytania dotyczącego ETS-ów, FIT for 55 i ewentualnych zagrożeń z tym związanych. Jednym z podstawowych problemów decydentów w Unii Europejskiej od strony gospodarczej jest to, że oni nie zawsze pamiętają o tym, że Unia nie jest organizmem gospodarczym oderwanym od reszty świata. Państwa Unii Europejskiej muszą konkurować ze Stanami Zjednoczonymi, z Chinami, Japonią, Koreą Południową, z państwami, które coraz bardziej dochodzą do głosu, czyli Brazylią, Indiami, Malezją. I ta konkurencja odbywa się na różnych płaszczyznach. Jedną z tych płaszczyzn jest konkurencja kosztowa, czyli możliwość wyprodukowania czegoś taniej, lepiej, w sposób technologicznie zaawansowany. I oczywiście jest pewne ryzyko związane z tym, że jeżeli będziemy w nieprzemyślany sposób dążyli do wprowadzenia wszystkich zasad związanych z FIT for 55, to możemy utracić konkurencyjność. To nie są jedyne pomysły, które pojawiają się w Unii, związane z konkurencyjnością. Był pomysł ujednolicenia podatku CIT dla przedsiębiorstw, który u nas jest bardzo konkurencyjny w stosunku do stawek we Francji czy w Hiszpanii. Były głosy mówiące o tym, że kraje Europy Środkowej i Wschodniej stosują dumping socjalny, bo mają niższą pensję minimalną i mniejsze zabezpieczenia socjalne. Ale trzeba pamiętać o tym, że my, chcąc być konkurencyjnym, musimy mieć konkurencyjne stawki podatkowe, żeby przyciągać zagranicznych inwestorów. I wreszcie nie możemy zbyt szybko w doszlusować do pewnych rozwiązań socjalnych, które są w Europie Zachodniej, bo utracimy zbyt szybko naszą konkurencyjność, by być w stanie doganiać kraje, które są bogatsze od nas” – mówił.
Social media