Prof. Constantin Geambașu laureatem medalu “Odwaga i Wiarygodność” – Laudacja

Podczas XV Kongresu Polska Wielki Projekt Prof. Constantin Geambașu został laureatem medalu “Odwaga i Wiarygodność”. Poniżej prezentujemy laudację wygłoszoną przez Dariusza Jaworskiego.

Laudator – Dariusz Jaworski

Prof. Zdzisław Krasnodębski wręcza medal “Odwaga i Wiarygodność” prof. Constantinowi Geambașu.

LAUDACJA:

Wielce Szanowni Państwo,

– Co przez te wszystkie lata bycia nauczycielem, naukowcem, krytykiem, a przede wszystkim tłumaczem dała Ci Polska? – zapytałem przed kilkoma dniami prof. Constantina Geambasu.

Odpowiedział bez wahania: – Dzięki polskiej literaturze i polskiej kulturze stałem się szczęściarzem. Bo jak inaczej nazwać człowieka, któremu polszczyzna otworzyła okno na Europę; dała zawód, który jest moją pasją i misją; poprzez którą poznawałem i nadal poznaję to, co w świecie jest powszechne i uniwersalne. I co najważniejsze: nigdy się na Polsce nie zawiodłem, a Ona zawsze mnie doceniała.  

Cóż dodać (prócz oklasków lub westchnienia ulgi)? Postawmy zatem odwrotne pytanie: Co dał i nadal daje Polsce prof. Constantin Geambasu, laureat Medalu „Odwaga i Wiarygodność” roku 2025?

Urodził się przed 77 laty. Jego Dziadek był chłopem, ale w roku 1962 stracił swoje piękne gospodarstwo wraz z rumuńskim procesem tzw. kolektywizacji rolnictwa. Odtąd historia Jego rodziny toczyła się torami robotniczymi. 

Ten kilkunastoletni okres przywiązał go jednak na zawsze do tradycji wsi i piękna krajobrazu rumuńskich łąk, pastwisk, lasów i rzeki Arges, lewego dopływu Dunaju. Sprawił też, że do dzisiaj karmi się rumuńskim i bałkańskim folklorem, jak mówi: kwintesencją życia duchowego, bogactwa i różnorodności rytmu, melodii, barw, wyobraźni

Podziwia i namiętnie słucha muzyki Gheorghe Zamfira. I nic w tym dziwnego, bo w końcu ten światowej sławy wirtuoz siringi, czyli Fletni Pana, urodził się w tym samym, w najszlachetniejszym sensie prowincjonalnym, wołoskim mieście, w którym do liceum uczęszczał kilkunastoletni Constantin.

Na Uniwersytecie w Bukareszcie wybrał filologię słowiańską z wiodącym kierunkiem języka polskiego i rumuńskiego, do czego namówił go licealny nauczyciel… języka rosyjskiego. Ot, taki historyczny paradoks. 

Polski wydawał mu się wówczas bardzo skomplikowanym językiem, zarówno pod względem fonetycznym, jak i gramatycznym. Profesor wspomina: – W pierwszych latach studiów skupiałem się na języku rumuńskim, przekonany, że zostanę jego nauczycielem w szkole ogólnokształcącej. Ale pod koniec drugiego roku dostałem stypendium na studia za granicą. To był rok 1968, niezwykły m.in.  z powodu słynnego przemówienia Nicolae Ceaușescu przeciwko inwazji Związku Sowieckiego na Czechosłowację. W roku tym wielu rumuńskich studentów wysyłano na zagraniczne uczelnie, a Ceaușescu zaczął być postrzegany przez Zachód jako oświecony lider tej części Europy.

Do Warszawy przyjechał prawie równo 57 lat temu, bo 14 października 1968 r. Znalazł się na trzecim roku filologii polskiej i w celu szybszej integracji oraz aklimatyzacji umieszczono go w pokoju… ze studentem z jednego z krajów arabskich. Na szczęście wkrótce zamieszkał z Polakami.  

Okres warszawskich studiów wspomina szczególnie ciepło, a jednym z jego kolegów był dziś wybitny znawca, historyk i krytyk polskiej literatury prof. Krzysztof Dybciak. [Na marginesie: 20 lat później prof. Dybciak zostanie moim magisterskim promotorem i opiekunem studiów doktoranckich na KUL]. 

W środowisku uniwersyteckim w tym czasie, po wydarzeniach marcowych, wciąż dało się odczuć napiętą atmosferę. Wprawdzie koledzy próbowali go politycznie edukować, ale –  jak sam się dziś do tego przyznaje – niewiele z tego rozumiał. Starał się więc zgłębiać polską historię i wnikać we współczesne jej zawiłości. Tego samoedukacyjnego procesu nie zaprzestał do dzisiaj. – Już wtedy czułem, że Polska jest krajem awangardy – opowiadał mi. – I to nie tylko w sensie literackim, ale szerzej: umysłowym, kulturowym. 

Do Bukaresztu wrócił w roku 1971, sześć miesięcy po krwawych wydarzeniach na polskim Wybrzeżu. Wtedy rozumiał już znacznie więcej.

Rumuńskie władze skierowały go do pracy w Katedrze Języków i Literatur Słowiańskich bukaresztańskiego Uniwersytetu. Tam przez dziesięć lat prowadził ćwiczenia i seminaria z literatury oraz jako lektor języka polskiego – zajęcia z morfologii, leksykologii i stylistyki. I tak do roku 1981.

Okres ten to czas kształtowania umiejętności filologicznych, rozwijania niewątpliwego talentu interpretacyjnego, kompetencji społecznych i pedagogicznych, gromadzenia wiedzy. To czas pierwszych, jeszcze ostrożnych tłumaczeń.

Ale przede wszystkim to cichy czas, często zapominany i niedoceniany, początków budowania przez Constantina Geambasu swojej wiarygodności. A na wiarygodność składają się charakter i kompetencje. Charakter to prawość i intencje; kompetencje – to umiejętności i rezultat działań. Za kilkanaście lat ten pokornie gromadzony kapitał stanie się jednym z fundamentów translatorskiej wiarygodności prof. Geambasu i jego spójnej osobowości świadka.  

Tymczasem „Rumuńska Wiosna” dobiega końca i zaczyna się budowanie kultu jednostki Nicolae Ceaușescu. Okno na stronę Polski coraz bardziej się zamyka, tym bardziej że w roku 1980 w naszym kraju wybucha „Solidarność”. 

Rok wcześniej, w 1979, Constantin Geambasu wstępuje do Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Kilka dni temu powiedział mi: – W Polsce partia komunistyczna zabiegała o intelektualistów i twórców. Namawiała ich i kusiła do wstępowania. Jedni to robili i mieli ułatwioną ścieżkę kariery, inni – nie i borykali się z trudnościami. W Rumunii było odwrotnie: intelektualiści sami o to zabiegali, bo w coraz bardziej narastającym terrorze działanie w swojej dziedzinie bez partyjnego stempla było niemożliwe.

Chciał pojechać do pracy w Polsce, ale po wprowadzeniu stanu wojennego okno na dobre się zatrzasnęło. Z Rumunii jednak wyjechał do stolicy Bułgarii Sofii, gdzie na tamtejszym Uniwersytecie do roku 1989 pracował jako lektor języka rumuńskiego. Mimo i tam panującej cenzury oraz ideologicznej indoktrynacji było mu łatwiej niż w ojczystej Rumunii. Łatwiej też z powodów czysto egzystencjalnych.

Wiosna wolności przyszła do Rumunii mocno spóźniona i wyjątkowo dramatyczna. W Boże Narodzenie, 25 grudnia 1989 roku  Nicolae Ceaușescu wraz z żoną zostali rozstrzelani.

Constantin Geambasu wrócił w 1990 roku na Uniwersytet w Bukareszcie. Rok wcześniej w wieku 41 lat obronił doktorat na podstawie dysertacji „Twórczość Marii Dąbrowskiej na tle porównawczym”. Skupił się w niej na problematyce komparatystycznej, akcentując zagadnienia recepcji literackiej. Jego kariera naukowa zaczęła nabierać tempa. W roku 2003 uzyskał tytuł profesora (w tym czasie pracował jako lektor języka rumuńskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim), a rok później został dyrektorem Instytutu Języków i Literatur Słowiańskich Uniwersytetu w Bukareszcie. Jak sam mówi, to był jego najbardziej dynamiczny i owocny okres działalności. Szczyt naukowej kariery. Na emeryturę przeszedł w 2016 roku, ale całkowicie nie porzucił działalności dydaktycznej i intelektualnej.

Ten krótki szkic biograficzny Naszego Laureata, umieszczony na delikatnym tle historycznym, to ów fundament budowania wiarygodności. Gdy w roku 2016, jako ówczesny dyrektor Instytutu Książki,  wręczałem mu w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego Nagrodę Transatlantyk, czyli najważniejszą nagrodę dla tłumaczy polskiej literatury
oraz promotorów polskiej kultury, prof. Geambasu powiedział: – Osobiście uważam siebie przede wszystkim za wykładowcę, za polonistę, który wykładał różne przedmioty, począwszy od ćwiczeń praktycznych, ćwiczeń z literatury, poprzez wykłady z leksykologii, stylistyki, aspektu czasownikowego, aż do wykładów z kultury,  literatury,  imagologii,  teorii przekładu.

Jeśli więc elementem budowania wiarygodności jest rezultat podejmowanych działań (dodajmy: niezwykle spektakularny i wymierny), to dokonania naukowo-dydaktyczne prof. Geambasu wystarczyłyby, aby Polska była mu za nie dozgonnie wdzięczna. I jest. I oby długo jeszcze była.

Ale do ukazania pełni obrazu kompetencji Laureata potrzeba jeszcze jednego elementu – dla mnie najważniejszego. Jego dokonanych, zainspirowanych i wypromowanych tłumaczeń polskiej literatury – szerzej: polskiego piśmiennictwa – w Rumunii. 

Kiedy spojrzymy na listę przekładów prof. Geambasu – prozy, poezji, utworów dramatycznych i eseistycznych, krytyczno- i teoretycznoliterackich et cetera… – i bardziej wnikliwie przyjrzymy się ich doborowi, to zobaczymy, jak tytaniczną pracę wykonał i nadal wykonuje prof. Constantin Geambasu ze swoimi współpracownikami, którzy nie rzadko są jego wychowankami.

Kilkaset pozycji! Od Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Krasińskiego, Wyspiańskiego, Leśmiana, Iłłakowiczównę, Reymonta, po Mackiewicza, Lema, Gombrowicza, Markiewicza, Różewicza, Miłosza, Herberta, Szymborską, Wata, Stempowskiego, Tokarczuk, Zagajewskiego, Krynickiego, Barańczaka, Stasiuka, Polkowskiego, Legutkę, Wildsteina, Krasnodębskiego, Kołakowskiego, Tatarkiewicza, Wierzbickiego, Żarynów, Wojtyłę et cetera, et cetera…

To, oczywiście, tylko skromna część z listy nazwisk, która pokazuje, że przez ponad pół wieku translatorskiej misji prof. Geambasu co roku ofiarowywał swoim rodakom kolejne perły polskiej literatury, polskiej kultury. W myśl zasady, że jedyny autentyczny rozwój tłumacza polega na ofiarowaniu i darze ze swojego talentu. A że dobro wzrasta w miarę, jak jest dawane, to i liczba i jakość tłumaczeń rosła, dochodząc do rzadko spotykanych rozmiarów.

Przełomem był rok 1990. – Wtedy dopiero przeczytałem „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza – wspominał przed kilkoma dniami Profesor. – I uświadomiłem sobie istotę systemu, w którym żyłem, chociaż każdy z nas odczuwał jego skutki na własnej skórze. Później miałem dostęp do książek Leszka Kołakowskiego. Pojawiły się też nowe wydawnictwa, zaczęto drukować dotychczas zakazane teksty z Zachodu. Moje niemal coroczne uczestnictwo w konferencjach, letnich kursach, kongresach itp. w Polsce pomogło mi lepiej zrozumieć, na czym polegały te zmiany. Zacząłem więcej tłumaczyć i sam wybierać autorów. Każde tłumaczenie miało silny wpływ na mój intelektualny rozwój.

Autorów tłumaczonych książek nadal wybiera sam. W tym jest konsekwentny i… odważny. Ale jest też otwarty na argumenty i sugestie. Stara się wniknąć w autora i go przeniknąć. Z wieloma z tych, których tłumaczył, zaprzyjaźnił się, od wielu nadal się uczy, a niektórymi się zachwyca. I dba o szczegóły, czyli o każdy językowy, więc i myślowy detal.

Lęk odczuwa, ale strach w sobie zwalcza. Strach przed stawianiem coraz to nowych translatorskich wyzwań. Tak jest o ponad trzydziestu lat. 

Jakie to były wyzwania? Nazwiska się powtórzą, proszę o wybaczenie, ale JAKIE to nazwiska z naszych dziejów… Priorytetem było danie czytelnikowi rumuńskiemu, a przede wszystkim tamtejszym studentom polskiej klasyki: Kochanowskiego, Trzech Wieszczów, Norwida, Wyspiańskiego, Reymonta, Witkiewicza, Leśmiana, Iłłakowiczównę; dalej: przetłumaczenie tych, którzy obok klasyków weszli do kanonu światowej literatury: Lema, Gombrowicza, Mrożka, Wata, Stempowskiego, Kołakowskiego; pokazanie niezwykłości polskiej poezji: Herberta, Szymborskiej, Różewicza, Polkowskiego, Zagajewskiego, ks. Twardowskiego, Krynickiego, Barańczaka, Hartwig, Koehlera, Korhausera, Karaska, Jarniewicza, Dąbrowskiego; wreszcie zapoznanie Rumunów z nowymi, wydającymi swoje książki już w wolnej Polsce twórcami: Kuczokiem, Stasiukiem, Tokarczuk, Masłowską, Chwinem.    

Osobnym zadaniem i wielką przygodą stało się dla Constantina Geambasu spotkanie z Czesławem Miłoszem – to literackie i osobiste. Owocem tego jest dziesięć tomów dzieł Noblisty wydanych w Rumunii.

Szczególnym jednak wyzwaniem okazało się tłumaczenie i wydanie tych dzieł, których autorów lewicowy mainstream uznał za niegodnych, czyli stygmatyzowanych mianem „prawicowych” lub „konserwatywnych”. Tym bardziej to interesujące, że Constantin Geambasu jednoznacznie sam się definiuje: – Nie mam ani poglądów prawicowych, ani lewicowych – powiedział mi. – Nie jestem ani progresistą, ani konserwatystą. Jestem przywiązany do wartości europejskich, związanych z humanizmem i aksjologią chrześcijańską. Popieram Unię Europejską, choć dostrzegam jej słabości i wypaczenia. A po 1990 roku nie wstąpiłem do żadnej partii politycznej. 

Koryfeusze „głównego nurtu” mogli jeszcze darować Jana Pawła II, ale już wydymali wargi i z dezaprobatą kręcili głowami, gdy szczególnie po roku 2016 w rumuńskich księgarniach można było kupić Ryszarda Legutki „Triumf człowieka pospolitego” czy „Esej o duszy polskiej”, Bronisława Wildsteina „Dolinę nicości”, „Czas niedokonany”, „Bunt i afirmację”, Antoniego Libery „Madame”, wiersze Jana Polkowskiego, Zdzisława Krasnodębskiego „Demokrację peryferii” czy tytuły Józefa Mackiewicza, który w ostatnich latach w szczególny sposób zawładnął Naszym Laureatem.

Pójścia pod prąd translatorskim trendom Constantin Gaembasu nie chce nazywać odwagą. Woli raczej powiedzieć, że „Esej o duszy polskiej” niezwykle go poruszył i ukazał mu nowe perspektywy rozumienia Polaków. Z kolei dzieła Józefa Mackiewicza, niezrównanego znawcy wschodnich terenów pogranicza, pozwalają mu lepiej zrozumieć specyfikę tego obszaru, napięcia oraz nadbudowy kulturowe i historyczne. Również esej „Bunt i afirmacja” Bronisława Wildsteina stanowi dla niego przykład wyjątkowej erudycji i wysiłku hermeneutycznego w zakresie odbudowy zaufania do podstawowych wartości chrześcijańskich. 

Teraz kończy tłumaczenie kolejnych esejów Leszka Kołakowskiego, a potem wraca do książek Józefa Mackiewicza.

Wychowany jestem w duchu prawosławnym, obchodzimy święta, uczestniczymy w nabożeństwach, ale czuję się wyobcowany, co  spowodowane jest czasem komunizmu – niedawno mi się zwierzył. – Zdrowy rozsądek moralny pozostaje jednak niezwykle ważnym kompasem w życiu, a wiara wraz z wiekiem zyskuje na znaczeniu, gdy człowiek zaczyna mieć wątpliwości i coraz trudniej mu radzić sobie z ostatnim etapem życia.

Prof. Constantin Geambasu przy każdej okazji podkreśla, że jego dorobek byłby niepomiernie skromniejszy, gdyby nie współpraca szczególnie z trzema instytucjami: Instytutem Polskim w Bukareszcie, Instytutem Książki i Instytutem Literatury. Dwie ostatnie narodowe instytucje kultury, niestety, jak pamiętamy zostały w roku 2024 połączone przez Podpułkownika – Ministra, niesławnego prawnuka genialnego Henryka Sienkiewicza, w jeden organizm, a tym samym kierujący tymi instytucjami prof. Józef Ruszar i moja skromna osoba pozbawieni zostaliśmy przyjemności instytucjonalnej współpracy z naszym dzisiejszym Laureatem.

Na początku tej skromnej laudacji zacytowałem słowa prof. Geambasu: Nigdy się na Polsce nie zawiodłem, a Ona zawsze mnie doceniała.

Tak, grantów, nagród, medali, odznaczeń i tytułów Polska mu nie szczędziła. Wystarczy tylko wspomnieć o Nagrodzie „Polonicum” Uniwersytetu Warszawskiego za wybitne osiągnięcia w krzewieniu języka polskiego i kultury polskiej za granicą (2013 r.),  „Transatlantyku”  Instytutu Książki za wybitny wkład w promocję literatury polskiej na świecie (2016 r.), brązowym Medalu  „Gloria artis” Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2022 r.),  Tytule doctora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego (2022 r.), Krzyżu Kawalerskim Orderu Rzeczypospolitej Polski (2023 r.).

Wielce Szanowni Państwo,

rzadko można spotkać dziś ludzi, którzy z takim przekonaniem powiedzą, że nigdy się na Polsce nie zawiedli. A ilu spotkaliśmy takich obcokrajowców? Jestem więc pewien, że aby złożyć taką deklarację należy być i Odważnym, i Wiarygodnym. A może tylko i aż zakochanym w uwodzącej tajemnicy języka Polaków? Dlatego też w roku 2025 medal z wybitymi na nim tymi dwiema cnotami trafił do prof. Constantina Geambasu.

Warszawa, 19 października 2025 r.

XV Kongres Polska Wielki Projekt

Dariusz Jaworski